piątek, 30 października 2015

Milczenie jest złotem..?

Tak, ostatnio trochę zamilkłyśmy. Nie dlatego, że nic się u nas nie dzieje, wręcz przeciwnie. Świat zwariował! Jesteśmy matkami, żonami, przyjaciółkami, paniami domu i biegaczkami w jednym. Czasami ciężko pogodzić te wszystkie funkcje, ale dajemy radę. Obserwujemy, że i Wy dajecie! Pomimo naszego milczenia jest Was, nas - biegaczek, coraz więcej. To wspaniałe! Obiecujemy poprawę. Już niedługo szczerze o frustracji związanej z buntem dziecka na wózek i niemożnością (mam nadzieję chwilową) dzielenia z nim tej pasji. Mamy też w zanadrzu kilka relacji z bardzo ciekawych i mało nagłośnionych biegów. Zostańcie z nami!

Ania i Ola

poniedziałek, 27 lipca 2015

Bo to jest tak, że ja wolę dłuższe dystanse...


Zapisywałam się na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich z drżącym sercem. Bałam się trochę o siebie, bo dawno nie biegałam niczego powyżej półmaratonu, a czekało na mnie 65 km, które w rzeczywistości okazało się 68 km, ale przede wszystkim bałam się o Alę. Od lutego funkcjonujemy jak naczynia połączone, a dystans jaki planowałam przebiec to przy mojej dobrej dyspozycji około 9 godzin biegu. Dla Ali plującej smoczkami i mającej odruch wymiotny na smak modyfikowanego mleka to około 9 godzin głodówki. Sami więc rozumiecie, że stresik przed startem był.

Okazało się, że niepotrzebnie.

Po pierwsze przygotowałam trochę swojego mleka (dziękuję Aniu za wsparcie techniczne), butelkę z wodą i modyfikowane mleko.

Po drugie całkiem dobrze przyłożyłam się do treningu podczas wakacyjnego pobytu w Szczawnicy.

A po trzecie, najważniejsze, Alina ma fantastycznego tatę, który dał radę!

To od początku.

Ze względu na fakt, że moja latorośl nie lubi mleka z proszku, postanowiłam, że pomaltretuję się laktatorem i odciągnę ze 2-3 butelki mleka o pojemności 125 ml. I o ile w domu to się udawało (tak, robiłam próbę), to w przeddzień startu, jakby źródełko wyschło. Kiedy Mała piła z piersi było ok, ale kiedy przystawiałam laktator, nic nie leciało. Może spowodował to stres, może zmiana miejsca pobytu... Nie wiem. Udało się uzbierać jedną butelkę mojego mleka, resztę diety musiało stanowić mleko z proszku i woda.

Jeszcze na linii startu próbowałam wcisnąć coś w Alę ale jak tu jeść kiedy dookoła tylu kolorowych biegaczy, z głośników leci "Mam tę moc" z Krainy Lodu przy której mimowolnie karmiącej podrygiwała noga.

Bezcenne było zdziwienie innych biegaczy kiedy po tym jak widzieli mnie karmiącą ujrzeli mnie na linii startu :) "To pani karmiła przed chwilą, a teraz biegnie"? "Tak." "A co z dzieckiem?" "Dziecko ma tatusia. Bardzo dzielnego tatusia".

Powiedziałabym, że dzielnego i obrotnego. Bo z tego co opowiadał, to za wiele się Alą nie zajmował. Co rusz znajdowała się jakaś chętna do pomocy ciocia. Nie ma jak podryw na dziecko...

A przechodząc do samego biegu...

Start odbył się o 6:00. Na termometrze jedyne 23 stopnie. W najgorętszym momencie biegu zegarek wskazał 32 stopnie. Jako biegaczka-wielbłąd, która raczej bierze łyka izo na punkcie i popija go łykiem wody, bilans płynno-wodny oceniam na bardzo wysoki. Podczas biegu wypiłam w sumie 2 bukłaki wody o pojemności 1,5 l (pierwszy - woda, cytryna, cukier i szczypta soli. Drugi - woda i izo). Na każdym z 5 punktów wypiłam też po kubku coli i na każdym z punktów napełniałam bidon wodą, by móc się nią polewać (głowa i kark).

Jeśli chodzi o jedzenie - dwa batony energetyczne i około trzech paczek ciasteczek bebe serwowanych na punktach.

Trasa z mojego punktu widzenia nie była trudna technicznie. Nie było miejsc niebezpiecznych czy zaskakujących. Przy odpowiednim skupieniu nie było mowy o kontuzji. Moim zdaniem krynicka sześćdziesiątka wygrywa z trasą w Lądku. Jak dla mnie jest bardziej urokliwa. Mniej biega się tam po asfalcie. Podczas sobotniego biegu miałam chwile, kiedy żałowałam, że nie założyłam moich asfaltówek.

Od startu w Szczawnicy, o którym pisałam tutaj popracowałam nad podbiegami. Zdecydowanie było warto. Trening z obciążeniem (Alą) przyniósł efekt. Miałam jednak problem ze zbieganiem. Nie umiałam swobodnie puścić się na trudniejszych fragmentach. Teraz trzeba wrócić i popracować nad zbiegami :-D

Generalnie trasę pokonałam zgodnie z planem - odcinki płaskie i zbiegi biegłam, a podbiegi pokonywałam szybkim marszem. Nie dałam ponieść się tłumowi na początku, dzięki czemu nie było kryzysu w trakcie. Skrzydeł dodał mi bufet w Złotym Stoku, gdzie spotkałam się z Mateuszem i Alą. A raczej z Mateuszem, bo Alą opiekowała się jakaś "ciocia" ;-)

Na mecie zameldowałam się po 9 godzinach i 55 minutach. To dłużej niż planowałam ale przy tej temperaturze to i tak nieźle, że dobiegłam. Na mojej trasie na 160 osób startujących, bieg ukończyło 118 osób w tym 20 kobiet.

W klasyfikacji kobiet dało mi to 6 miejsce, a w kategorii kobiet do 30 lat trzeci stopień na podium.

Na linii mety przywitali mnie uśmiechnięta Ala z Mateuszem i przyjaciele, którzy dzielnie walczyli na trasie Złotego Półmaratonu.

Ogłaszam sezon ultra 2015 za rozpoczęty!






























Ola




czwartek, 9 lipca 2015

Stanik dla matki-biegaczki karmiącej. Testy

Pamiętacie moją opowieść o walce z zapięciem od stanika podczas jednego z treningów, kiedy Alę nękał niepochamowany Wielki Głód? Jeśli nie, znajdzie się ją tutaj.

Do dziś bywają takie dni, że więcej energii tracę na rozpinaniu i zapinaniu biustonosza niż na przysiadach czy pompkach.

Od przyszłego tygodnia koniec z tym! Mam nadzieję...

Razem z Anią, Alą i jeszcze kimś ;-) testować będziemy staniki firmy Moving Comfort - modele Juno bra i Rebound racer.
Juno Bra
Rebound Racer


Niesamowite ile radości sprawia zamawianie dwóch staników! :-D 


środa, 17 czerwca 2015

XLPLEkiden - bieganie w tropikach

W ostatnią niedzielę odbyła się bardzo ciekawa impreza - XLPL Ekiden - długodystansowy bieg sztafetowy.

Dystans sztafety maratońskiej XLPL odpowiadał dystansowi maratonu - 42 km i 195 m, a trasa biegu została poprowadzona po pętli o długości 5400 m wokół Jeziora Maltańskiego.

Wyjątek stanowiła długość pętli pierwszej zmiany, tu do pokonania było 4395 m.

Dystans podzielony został na 6 zmian w odpowiedniej kolejności: 4395 m + 10800 m + 10800 m + 5400 m + 5400 m + 5400 m.

Drużyny obowiązywał limit czasu wynoszący 4 godziny i 30 minut. Startowałam gościnnie w barwach miejsca pracy mojego męża (nie będzie kryptoreklamy ;D) na piątej zmianie, po Przemku, Wojtku, Mateuszu, Asi i przed Jakubem. Do przebiegnięcia miałam jedynie 5400 m ale wyzwaniem były wytyczne, które otrzymałam na miesiąc przed startem. Na swój odcinek otrzymałam limit 25 minut, któremu nie podołałam :/ Przebiegłam swój dystans w 25 minut i 7 sekund ;P

W klasyfikacji generalnej uplasowaliśmy się na 33 miejscu na 241 drużyn, a w kategorii drużyn mieszanych na 5/124! Stąd postanowienie, że w przyszłym powalczymy o pudło.


Organizację imprezy oceniam bardzo wysoko. Jedyne do czego można byłoby się doczepić to brak zabezpieczenia trasy (ale trudno w piękny czerwcowy weekend wymagać by zamykano dla kilkuset biegaczy całą Maltę) i tropikalna pogoda (na co organizatorzy raczej wpływu nie mięli).

Gdzieś znalazłam określenie tych zawodów jako "team building marathon". I szczerze powiedziawszy - trochę tak to działa. Czuję się zintegrowana! :)
Szczerze polecam Wam udział w tym biegu! Może za rok się pościgamy?

Ola

czwartek, 11 czerwca 2015

Nie samym bieganiem człowiek żyje...

Bieganie - ważna rzecz. Ale nie samym bieganiem człowiek żyje. Ważne są również ćwiczenia wzmacniające. Jak pokazuje przykład Emelie Forsberg nie dość, że przynoszą efekty w postaci wyników sportowych, to w dodatku na wyrzeźbione przez nie nogi można wyrwać nie byle jakiego biegacza ;)

Dlatego jeśli macie ochotę na wspólny trening siłowy zapraszam do Poznania nad Maltę. Spotykamy się o 12:00 przy wejściu do Galerii Malta (tym przy mostku). W planach mnóstwo przysiadów, wariacji na temat deski i różnorakie ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha.

Kilian co prawda już zajęty ale kto wie kogo tam spotkamy... ;)

Ola

P.S.
Ja będę ćwiczyła z moim słodkim obciążeniem - Aliną (w chuście albo na rękach), dlatego jeśli macie ochotę wpaść ze swoimi pociechami, będą również mile widziane!



czwartek, 28 maja 2015

Deficyt biegaczek - krótka historia pokonanej przez korki

Dziś o 17:30 na stadionie Olimpii w Poznaniu odbyły się Mistrzostwa Poznania w biegu na 10 000 m.

Start w zawodach był bezpłatny. Grupa zapaleńców w porozumieniu z Miastem Poznań udostępniła stadion, profesjonalne urządzenia pomiarowe i poświęciła prywatny czas by każdy chętny biegacz mógł zmierzyć się z dystansem 10 000 m.

Niestety nie wystartowałam w tym biegu. Za późno wyjechałam z domu i najzwyczajniej w świecie spóźniłam się na start. Nie wiem czy innych biegaczy, a szczególnie biegaczki spotkało to samo, bo kiedy dojechałam na stadion z myślą, że puszczą drugą serię biegu, moim oczom ukazało się dosłownie kilkunastu biegaczy, w tym 2 dziewczyny. 

Co się stało? Dlaczego na stracie nie stawiły się tłumy? Gdzie Ci wszyscy chętni biegacze?

Czekając na finisz uczestników pierwszej serii zrobiliśmy z Alą i Mateuszem rodzinne kółko wokół Rusałki w tempie 5:30 min/km i tak rozgrzani skierowaliśmy się na stadion, gdzie chętnych na drugi bieg na 10 000 m było zaledwie troje, w tym ja...

Organizatorzy stwierdzili, że dla trzech osób nie będą przesuwać dekoracji zwycięzców pierwszego biegu o około godzinę (dekorowano pierwsze trzy kobiety i pierwszych trzech mężczyzn). Zaproponowano nam start na krótszym dystansie. Przystaliśmy na to - lepszy rydz niż nic ;) Dołączyło się do nas jeszcze dwoje zawodników, którzy mieli za sobą 10 000 m i w piątkę pokonaliśmy dystans 2000 m. Nie jestem demonem prędkości ale cieszę się z silniejszego treningowego akcentu w tym tygodniu. Udało mi się pokonać te 2 km w czasie 4:15 min/km.

Nasuwa mi się po dzisiejszym dniu kilka pytań. Przede wszystkim dlaczego tak mało chętnych wzięło udział w zawodach, w Mistrzostwach Poznania w biegu na 10 000 m?! O ile wśród mężczyzn było się komu ścigać, to kobiety nie zapełniły nawet podium. Czy to błąd w nagłośnieniu imprezy? Czy może wolimy biegać w terenie a nie na stadionie? Co tu nie zagrało?

Wiem jedno - chciałabym następnym razem wystartować ze wszystkimi. Nie dlatego, że miałabym miejsce na pudle (śmiem nawet twierdzić, że dziś powalczyłabym o srebro. Złoto zdecydowanie nie było w zasięgu - brawo dla Marty Andrzejewskiej), ale dlatego, że bieganie na stadionie z rywalizacją w tle to doskonała forma treningu. Nie ma tu miejsca na ściemnianie, nie ma wymówek, że trasa nierówna.

A... na końcu mąż cię jeszcze podsumuje (a widział wszystko), że źle rozegrałaś bieg bo zaczęłaś za szybko. A córka..? Ta na ładne oczy zgarnie prezent od organizatora... Taka sytuacja ;)
Ola

środa, 20 maja 2015

III Run for Veronika

Kochani!

Może ktoś z Was ma zaplanowany urlop w czerwcu w Krakowie? Jeśli tak, to proponuje Wam udział w biegu III Run for Veronika. Będzie to zarówno okazja do zwiedzenia części miasta "na biegowo", ale przede wszystkim okazja do pomocy chorej na mukowiscydozę Veroniki.



Bieg odbędzie się 19 czerwca 2015 roku. Trasa liczy 5 km wokół Krakowskich Błoń. Wpisowe w całości przeznaczone zostanie na zakup nowego inhalatora dla chorej na mukowiscydozę Veroniki. Biegając pomagamy! Szczegóły: https://www.facebook.com/events/1603584793193232/

wtorek, 19 maja 2015

Plany biegowe na najbliższe tygodnie

Już od jakiegoś czasu czułam potrzebę, żeby poukładać sobie w głowie tegoroczne starty. No dobra - familia też nalegała, żebym określiła się ze startami, bo pewnie wiecie jak ciężko uczestniczyć w życiu rodzinnym - urodziny, imieniny, śluby i inne - kiedy nie pamięta się kiedy jest bieg. Jest to też istotne pod kątem planowania budżetu...

Jak narazie rozpracowałam okres od maja do września. I tak powstała moja lista życzeń:

28 maja (czwartek), godz. 17.30 - Mistrzostwa Poznania w biegu na 10 000 m
14 czerwca (niedziela), godz. 10:00 - XLPL EKIDEN
20 czerwca (sobota) - Zielonka Ultra Maraton (trasa krótka - 43 km)
18 lipca (sobota) - Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich (trasa Ultra Trail - 65 km)
25 lipca (sobota) - Pogoń za wilkiem (10 km)
15 sierpnia (sobota) - Bieg Granią Tatr (jako kibic)/ Cross Sierakowski (15 km)
12 września - Krynica (66 km/ 100 km) - jeszcze nie wiem ;)
19 września (sobota) - Forest Run (23 km/ 50 km) - też jeszcze brak decyzji

A Wy? Jakie macie plany?
Ola




poniedziałek, 11 maja 2015

Chyżo na Durbaszkę - czyli festiwal biegowy w Szczawnicy

Po czym rozpoznać nałogowego biegacza? A ściślej mówiąc nałogową biegaczkę? Po tym, że tydzień po porodzie przez cesarskie cięcie zapisuje się na ponad dwudziestokilometrowy bieg górski, a dopiero po dokonaniu opłaty startowej zastanawia się jak to zrobi...

Do Szczawnicy przyjechaliśmy w nocy ze środy na czwartek. Tak wczesny przyjazd powodowany był przede wszystkim odległością, jaką dzieli Poznań od pienińskich szlaków. Nie wiedzieliśmy też jak najmłodszy członek teamu zareaguje na tak długi przykaz siedzenia w foteliku. Na szczęście poszło nad wyraz sprawnie.

W ramach festiwalu rozgrywane były cztery biegi - Niepokorny Mnich (96,5 km), Wielka Pehyba (43,3 km) - Mistrzostwa Polski w długodystansowym biegu górskim, Chyża Durbaszka (20,2 km) oraz  Hardy Rolling (6 km),

Nasza Chyża Durbaszka startowała o 10:30 w sobotę, dlatego mieliśmy aż dwa dni na aklimatyzację i rekonesans trasy.

Dystans jak i ilość przewyższenia Chyżej Durbaszki normalnie, w ciągu treningowym, nie zrobiłyby na mnie większego wrażenia, bo nie raz biegałam w górach na dłuższych i bardziej wymagających trasach. Jednak w związku z tym, że Alina przyszła na świat niecałe trzy miesiące przed startem, moje założenia odnośnie trasy nie były wygórowane. Chciałam zmieścić się w 2,5 godzinach. Wiem... W trzy miesiące to można już niezłą formę zbudować, a tu takie pobłażanie własnej osobie...

Trasa biegu wiodła przez rezerwat przyrody Biała Woda, ścieżką wzdłuż potoku mijając po drodze górujące nad doliną skały wapienne i bloki skalne. Następnie wbiegało (w moim przypadku człapało) się żółtym szlakiem na grań na przełęczy Rozdziele. Stąd już do końca bardzo przyjemnym, lekko wznoszącym, to opadającym niebieskim szlakiem. Początkowo granią Małych Pienin, z której roztaczały się niesamowite widoki - na Beskid Sądecki, Słowację, a przede wszystkim na ośnieżone Tatry! Na 12 kilometrze, w schronisku pod Durbaszką, znajdował się punkt żywieniowy, a tam woda, iso, coca-cola, banany, czekolada i pomarańcze. Dla mnie kubeczek coli i trzy łyki wody były spełnieniem marzeń! Najmniej przyjemny był odcinek prowadzący deptakiem nad Grajcarkiem. Na szczęście fragment po kostce  brukowej nie był długi (ok. 500-700 metrów) i nie popsuł ogólnego wrażenia :)

Na zdjęciu Marcin Świerc (Mistrz Polski w długodystansowym
biegu górskim) na tle Tatr. Nie, to NIE jest fotomontaż!
Gdybym chciała przekonać kogoś, kto nie miał jeszcze okazji biegać w górach do tego rodzaju aktywności, wybrałabym właśnie tę trasę, ten dzień i to towarzystwo (dziękuję Leszku za motywowanie i nawadnianie podczas biegu). Trasa, moim zdaniem, poprowadzona i oznaczona była rewelacyjnie, a widoki po prostu zapierały dech w piersiach. A to, że wszystkie trasy w pewnym momencie schodziły dla niektórych mogłoby uchodzić za minus trasy (mogło to generować tłok), dla mnie jednak być wyprzedzoną przez Marcina Świerca, Bartłomieja Gorczycę czy krzyczącego Kamila Leśniaka i możliwość chwilowego podziwiania sposobu ich biegania podczas zawodów, tylko dodało temu startowi smaczku.

Na mecie zameldowałam się planowo - 2:24:34.

Ania Celińska na szczęście mnie nie doszła. Złapałyśmy ją z Anią na wręczeniu nagród :)


Ania i ja z Mistynią Polski w długodystansowym biegu górskim
- Anną Celińską
Jedyne "ale" to brak sił na podbiegach. Gdybym więcej czasu poświęciła interwałom, skipom i przysiadom może uszczknęłabym z tego czasu kilka minut. Ale przynajmniej wiem nad czym muszę popracować przez najbliższe tygodnie...




Tak. Jestem uzależniona. Uzależniona od biegania. Od adrenaliny przed startem, uczucia euforii podczas biegu i szczęścia po przekroczeniu linii mety. Nie, nie zamierzam się leczyć i jeszcze raz "nie", nie zamieniłabym tej pasji na nic innego!




Ola



P.S.

To niesamowite że nie mam ŻADNEGO zdjęcia z trasy, a mój mąż i córka, którzy NIE BIEGLI obstawiają WIĘKSZOŚĆ galerii z biegu. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! ;)

sobota, 2 maja 2015

Powolny powrót do gry

Pierwsze ściganie po urodzeniu Ali za mną. Jeśli ktoś kiedyś powiedział Wam, że po ciąży osiąga się lepsze wyniki - kłamał ;). Przynajmniej nie tuż po urodzeniu dziecka.

A na poważnie - za mną 8. Poznań Półmaraton (10 tygodni po porodzie) i Chyża Durbaszka w Szczawnicy (12 tygodni po porodzie).

W dniu wypisu ze szpitala na pytanie kiedy mogę na poważnie zacząć ćwiczyć lekarz odpowiedział "za 3-4 tygodnie, poczuje pani", kiedy sprecyzowałam, że chodzi mi o bieganie długodystansowe i ćwiczenia siłowe, między innymi z obciążeniem, zamienił tygodnie na miesiące. Zatem nie ma jakiejś magicznej granicy. Znów uważam, że należy wsłuchać się w swoje i ciało i nie szaleć.

Truchtać zaczęłam szybko, bo około 3 tygodnie po porodzie. Wcześniej nie miałam potrzeby, bo zawirowania z nowym członkiem rodziny skutecznie zajmowały mi czas i myśli. Na pierwszych treningach nie osiągałam ani zawrotnych prędkości ani odległości. Chodziło o to, by sprawdzić czy blizny (rodziłam przez cesarskie cięcie) nie dają o sobie znać. Lekko je czułam ale nie był to w żadnym wypadku ból, a co ważne, po treningu nie były bardziej bolesne czy opuchnięte. Mocniejsze treningi, tempo 5:30-5:00 min/ km przy dystansach do 10 km, rozpoczęłam mniej więcej 6 tygodni po porodzie.

Te kilkanaście tygodni to wbrew pozorom niewiele czasu by wystartować na 100% przygotowanym. I faktycznie czułam braki. Nie nastawiałam się oczywiście na żadne życiówki we wskazanych powyżej biegach. Poznański półmaraton chciałam pobiec poniżej 2 godzin, a Chyżą Durbaszkę poniżej 2,5 godziny. Oba cele osiągnęłam, co postawiło mnie przed przed pytaniem czy założenia nie były za słabe. Ale po fakcie nie ma co o tym rozmyślać.


Poznańska połówka poszła gładko. Nie napinałam się zbytnio. Chciałam startem sprawdzić czy nogi wytrzymają taki dystans w równym tempie. Po ciąży moimi najdłuższymi wybieganiami były 2 kółka nad Maltą, czyli 10,8 km. Nogi jednak niosły. Ostatecznie do mety dobiegłam w czasie 1:53:44. Ani razu nie wyszłam poza sferę komfortu, przez co mogłam delektować się atmosferą biegu. Przyglądałam i przysłuchiwałam się współbiegnącym, oklaskiwałam porozstawiane przy trasie biegu kapele. Podziwiałam jak wielu zamiast siedzieć przed telewizorem mierzy się z samym sobą.


W Szczawnicy, o której chciałabym napisać Wam więcej w oddzielnym poście, wiedziałam, że chcę pobiec mocniej. Jak już pisałam, moim założeniem było zmieścić się w 2,5 godzinach, a miałam do pokonania 20,2 km i ok. 900 metrów przewyższenia (+-). Nie przewidziałam jednak, że tak ciężko będzie mi się podbiegało. Zdecydowanie to element nad którym muszę teraz popracować... Na mecie zameldowałam się z czasem 2:24:34, więc planowo. Strefę komfortu odczuwałam na odcinkach płaskich i zbiegach. Podbiegi... ehhh... szkoda gadać...

Ale jak to się mówi - wracam do gry. Po obu biegach wiem nad czym pracować. Sezon dopiero się dla mnie zaczyna. Będę walczyć, bo to ostatni rok w kategorii K20 ;) 

Następny przystanek - Wings for Life World Run - jako kibic. W tym roku będę dopingować innych biegaczy, w szczególności Anię, Bruna i Grzesia. Moje wrażenia z zeszłorocznej edycji znajdziecie TUTAJ.

Jestem pewna, że Ania również podzieli się z nami swoim spostrzeżeniami o tym szczególnym biegu.

Ola

wtorek, 28 kwietnia 2015

8. Poznań Półmaraton - relacja z biegu w wersji duo

Mijają już ponad 2 tygodnie od 8. Poznańskiego Półmaratonu, a ja nie zmobilizowałam się wcześniej, by napisać jak się biegło.
Biegłam w wersji duo :)
A biegło się wspaniale! Brak jakiejkolwiek presji na wynik, ba - nawet na ukończenie biegu, naprawdę sprzyja temu, by w pełni delektować się tym dystansem. Sama jestem zdziwiona, że tak dobrze mi się tego dnia biegło. Ale może sekret tkwi w tym, że inaugurowałam 8 miesiąc ciąży, więc 8. Poznań Półmaraton był idealnym miejscem do świętowania tej okazji!

8. PP na 8 mc :)


A tak poważniej - jak pisałam wcześniej - miałam tylko dwa założenia: zacząć wolno i nie dać się emocjom, dzięki którym na starcie ma się odrzutowe tempo, którego jednak w drugiej połowie biegu nie da się utrzymać, co wielokrotnie kończy się wynikiem poniżej zakładanego; a po drugie - biegnę dopóki czuję się dobrze, a na jakikolwiek niepokojący sygnał schodzę z trasy i zamieniam w kibica. 

I mogę się pochwalić, bo wszystko mi tego dnia sprzyjało i zameldowałam się na linii mety z czasem 2:32:20! Utrzymałam średnie tempo biegu 7:09 min/km, czyli szybsze niż wynikało z treningów i dające spory zapas do limitu czasu. Po drodze nie doskwierało mi nic! Profilaktycznie na 10 km skorzystałam z toalety - nie umieściłabym takiej informacji w żadnej relacji z biegu, ale jak się okazuje dla biegających przyszłych mam, jest to jeden z istotniejszych mankamentów, dlatego piszę. Jest możliwy udział w biegu ulicznym bez obaw z tym związanych! Innym moim ciekawym spostrzeżeniem jest dużo mniejsze zapotrzebowanie na kalorie przy tempie biegu niższym niż nasze przeciętne startowe tempo. Zwykle na biegach od półmaratonu w górę startuję zaopatrzona w żele energetyczne, a na biegach górskich i ultra to już w ogóle nie przegapiam żadnego punktu żywieniowego i robię zawsze porządny popas. Biegnąc szybciej takie wspomaganie jest mi potrzebne. A teraz - podczas tego półmaratonu, który biegłam zdecydowanie wolniej niż zwykle, dodatkowe odżywianie okazało się zbędne. Przed 10 km zjadłam jeden żel i przez następne 2 km trochę mi ciążył i doskwierał pełniejszy żołądek. A że nie czułam żadnego spadku mocy, odcięcia sił czy też innych oznak wyczerpania, więcej się już nie skusiłam na żadne jedzenie. Piłam również mniej niż zwykle, ale po prostu nie czułam takiej potrzeby. Biegi miejskie mają to do siebie, że punkty regeneracyjne rozstawione są bardzo często (co 5 km), więc w większości przypadków nie ma obawy, że się odwodnimy lub zabraknie nam paliwa. Na trasie jest również mnóstwo życzliwych kibiców, którzy często sami oferują wodę lub izotoniki.

A jeśli o kibicach mowa to uważam, że w tym roku przeszli samych siebie! Biegnąc w zasadzie na końcu stawki miałam okazję podziwiać ich determinację w dopingowaniu tych, którzy nie mkną spektakularnie z oszałamiającą prędkością, a często przechodzą do marszu, zwalniają tempo lub walczą z głową, by nie zejść z trasy. Wtedy doping jest najbardziej potrzebny i poznańscy kibice spisali się rewelacyjnie. Na żadnym biegu nie usłyszałam tylu pozytywnych słów wsparcia i zagrzewających do biegu. Oklaski i okrzyki towarzyszyły nie tylko elicie, ale i tym, którzy biegają wolniej. Niesamowite było również poprzyglądać się innym biegaczom, na co nie zawsze się ma ochotę lub czas, kiedy biegnie się na życiówkę. Wtedy człowiek koncentruje się na sobie i swoim biegu, nie zauważając tej wspaniałej oprawy. Bardzo się cieszę, że pobiegłam teraz tak 'niezobowiązująco', bo właśnie dzięki temu mogłam spokojnie porozmawiać z innymi biegaczami, odwzajemniać uśmiechy kibiców i w pełni delektować się tą atmosferą. To jest cały urok biegów ulicznych!

Co ciekawe - mimo że biegłam ten półmaraton najdłużej w porównaniu z poprzednimi, to czas minął mi o wiele szybciej i nie miałam poczucia, że biegnę ponad 2,5 godz. Z pewnością jest w tym też zasługa mojego zająca, z którym całą druga połowę biegu sobie przyjemnie rozmawialiśmy wymieniając biegowe spostrzeżenia.
Szczęśliwa na mecie
Wielkim wsparciem, jak zawsze, byli moi Przyjaciele, których nie zabrakło i tego dnia. Mimo, że tym razem musieli na mnie dłużej czekać, na dodatek w dość wietrznej aurze. Dziękuję! 

Na koniec z uporem maniaka napiszę, że bieganie naprawdę nie ciąży, nawet w 8. miesiącu ciąży! Pod warunkiem, że... czujemy się z tym komfortowo. I psychicznie, i fizycznie. Nie będę nikogo namawiała, do biegania wbrew sobie. Uważam natomiast, że wbrew powszechnej opinii - taka aktywność zdrowej kobiecie nie szkodzi. Niektórzy pytali: "co na to lekarz?". Niestety, nie spotkałam do tej pory lekarza (ginekologa), którzy miałby naukową wiedzę i doświadczenie w tym zakresie, by się wypowiadać. Mam natomiast szczęście, że moim partnerem jest lekarz (internista), który profilaktykę przedkłada nad leczenie objawów i zamiast powtarzać teorie sprzed 30 lat i starsze, wnikliwie analizuje aktualne zalecenia WHO i dzisiejszy stan wiedzy, i... sam mi w tym bieganiu towarzyszy! 

Rodzina w komplecie: Grzegorz, Ania i Bruno :)

 To miał być ostatni mój start w zawodach przed narodzinami Bruna, ale... nie mogłam się powstrzymać (mój wewnętrzny biegacz też nie!), więc do zobaczenia w niedzielę na Wings For Life World Run. Biegniemy w rodzinnym komplecie!

Do zobaczenia!

Ania









piątek, 10 kwietnia 2015

Do startu, gotowi? - Poznański Półmaraton

Biegaczki gotowe na pewno! 


Nie mogę się doczekać, bo jest to nasz z Olą pierwszy wspólny start w zawodach w tym roku.
I oczywiście nie ostatni. Cieszę się na taką inaugurację sezonu startowego. U mnie, na chwilę (oby tylko!) z małą przerwą do lata, ale od lipca będzie już jak zwykle, czyli Biegaczki będą dużo biegać!

Plany na niedzielę? Jedni będą siedzieć i pić kawę, a my zmierzamy się z trasą 8. Poznańskiego Półmaratonu. W poznańskim półmaratonie debiutowałam - był to mój pierwszy start w zawodach i stąd mam do tego biegu ogromny sentyment. Dlatego i w tym roku nie chciałam ze startu zrezygnować. Pierwszy raz obawiam się czy zmieszczę się w limicie czasu - ciekawe uczucie. Biorąc pod uwagę średnie tempo z ostatnich "treningów" (czyt. truchtań) mam 20 min zapasu. I bardzo nie chcę być pasażerem mikrobusa z napisem "Koniec Półmaratonu". I pierwszy raz nie złościć się o długą kolejkę po piwo na mecie :) I naiwnie sądzić, że przed strefą masażu pojawi się tabliczka: "ciężarne i karmiące biegaczki - wstęp poza kolejką". Może kiedyś... jak będę Biegającą Babcią :)

Wszystkie znaki na niebie i brzuchu wskazują jednak, że mam szansę być finiszerem tego biegu i poczuć moje ulubione endorfiny na mecie. Zabawę może popsuć tylko mój współlokator, jeśli w trakcie mu się znudzi. Może uda się go przekonać słodkimi żelami i przyjemnym bujaniem, że warto bieg kontynuować. I takim to sposobem przekazuję pałeczkę i biegowego bakcyla kolejnemu pokoleniu. Do tej pory stanowiliśmy dobrany startowy i treningowy duet, więc liczę, że i tym razem nasz team się sprawdzi!

Jaki mam plan? Po pierwsze przebiec! Trzymać się żelaznej dla mnie zasady, teraz jeszcze bardziej istotnej - zacząć powoli, nie dać się ponieść emocjom. Rozpędzamy się dopiero po 10. kilometrze. Moje średnie treningowe tempo to aktualnie ok 7:30 (w porywach do 7:40 wliczając przerwy na toaletę...). Półmaraton zatem ciągle w zasięgu - główny cel to ukończyć bieg. Nawet metodą mieszaną marszo-truchtu. Z wyliczeń tabeli międzyczasów wynika, że mogę sobie pozwolić nawet na tempo 8:31 min/km, co jest odpowiednikiem ok 7 km/godz. Czyli dla przeciętnego biegacza bardzo powoli.

Po drugie - jeśli się okaże, że porywam się z motyką na słońce, to zamieniam się w kibica i dzielnie kibicuję Oli. I cierpliwie czekam na lato, kiedy to będę mogła znowu biegać bez balastu.

Niezależnie od wszystkiego czekam z radością na tą niedzielę, bo atmosfera zawodów jest zawsze niesamowita - czy to w roli Biegaczki czy kibica, zamierzam się dobrze bawić!

Tym z Was którzy startują życzę przyjemnego biegu!

Ania 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Zawód miłosny... na chłodno

Oj gdyby ten post pojawił się w piątek...

Kolejny raz potwierdza się teza, że z każdym ważniejszym tekstem (a poważnie podchodzę do tego co tu zamieszczam) należy się przespać (jakkolwiek dwuznacznie to brzmi).

Co się stało? Otóż będąc w piątek na treningu w mojej, do piątku, ulubionej siłowni w rodzinnym mieście, zostałam poinformowana, że moja dwumiesięczna córka nie może mi towarzyszyć. Motywowano to względami bezpieczeństwa. Ali i innych użytkowników siłowni. Pragnę zaznaczyć, że: a) mimo, że Alina jest najwspanialszym i najzdolniejszym dzieckiem na świecie, w wieku 2 miesięcy jeszcze ani nie raczkuje ani nie chodzi, b) nakarmiona, przewinięta i śpiąca obok mnie w foteliku samochodowym mogłaby zostać wzięta za wyposażenie lokalu, c) regulamin obiektu nie wspomina NIC o zakazie przebywania dzieci na jego terenie... Przynajmniej jeszcze minutę temu nie wspominał.

To przykre, że w niektórych klubach ćwiczącym bez przeszkód mogą towarzyszyć ich pupile, np. owczarki niemieckie, a w niektórych, nie mniej inwazyjne dzieci, nie są mile widziane...

Zaraz pewnie odezwą się głosy "No taaak... Ale gdyby wszyscy zaczęli przychodzić ze swoimi pociechami na siłownie..."

A ja na to powiem: "Niech zaczną!" Może właściciele siłowni wprowadzą wówczas jakieś udogodnienia dla rodziców i dzieci - stojaki do fotelików, godziny z odrobinę cichszą muzyką, przewijaki w szatniach... Niby nic wielkiego, a sprawiłoby, że byłoby łatwiej. Łatwiej wyjść z domu, łatwiej funkcjonować na siłowni. My z Alą o to nie zabiegamy, jesteśmy twardym duetem. Obchodzimy się bez tych bonusów. Bo to nie problem przewinąć czy nakarmić malucha na ławce, postawić fotelik na wykładzinie czy (tu piszę, mam nadzieję, w imieniu Ali) spać przy głośnej muzyce stojąc w foteliku na podłodze koło mamy czy taty.

Bo prawie zawsze "chcieć to móc!", prawda?

Tylko, że z tym "prawie" jest jak jest...

Ola


czwartek, 2 kwietnia 2015

Czarny rynek pakietowy

Hurra!!

Udało mi się odkupić pakiet startowy na poznański półmaraton! Szczęście jest o tyle większe, że odkupiłam go za cenę, w jakiej został nabyty. Dziwne, że o tym piszę? Otóż nie...

Okazuje się, że bieganie stało się tak popularne, że aby uczestniczyć w "topowych" biegach należy albo jeszcze przed rozpoczęciem zapisów usiąść przed komputerem i klikać co chwilę "odśwież", by zarejestrować się w pierwszym rzucie, co często wiąże się z uiszczeniem opłaty startowej od ręki (czasami znacząco uszczupla to domowy budżet, szczególnie kiedy zapisy są pod koniec miesiąca, a biegaczy w domu więcej niż jeden) albo liczyć na to, że uda się nabyć pakiet od kogoś, kto z tych czy innych przyczyn z biegu rezygnuje.


W drugim przypadku zdarza się tak, że osoby od których odkupujemy możliwość uczestniczenia w biegu widząc zainteresowanie gawiedzi chcą nas nabić w butelkę. Windują ceny do granic absurdu. Ale jak wiadomo jednym z czynników kształtujących cenę jest popyt.

Ze względu na to, że daaawno nie biegałam w tak popularnych biegach jak 8 Poznań Półmaraton (8 PP) ominęło mnie to całe szaleństwo. Dopiero moje gapiostwo spowodowało, że zostałam zmuszona polubić na FB profil "Kupię pakiet startowy"(notabene doskonałe miejsce dla spóźnialskich) i zaczęłam się dziwić...

Pomimo, że udział w 8 PP zgodnie z regulaminem biegu w najgorszym wypadku kosztowałby 100 zł, na "czarnym rynku" oferowano sprzedaż pakietów po 400-500 zł! Czy zostały sprzedane w tej cenie? Nie wiem. Śmiem myśleć, że znalazła się jedna czy dwie osoby, które taką cenę zapłaciły. Ale mam pewność, że znalazły się osoby, które zapłaciły więcej niż 100 zł.

Nie oceniam. Ustawodawca już to zrobił (art. 133 kw). Poddaję jedynie pod rozwagę...

piątek, 27 marca 2015

Zabiegana mama - jak zrobić trening mimo wszystko.

Jestem mamą. Nawet markowy korektor pod oczy tego nie ukryje. Nie dosypiam, jem nieregularnie, w dużych porcjach i bardzo szybko. Na dodatek nie wiem czy i jak długi uda mi się zrobić trening. Ale próbuję. Mimo wszystko.

Jaka jest nasza siła drogie mamy? Ano taka, że chcąc nie chcąc (u mnie chcąc) jesteśmy na urlopie macierzyńskim. Podczas tego okresu czas jakby zwalnia, trybiki wielkiej machiny obracają się jak gdyby w zwolnionym tempie. Tempie nadawanym przez nasze dziecko. Skorzystajmy z tego. Dajmy ponieść się wydarzeniom i naszej fantazji. Potrzebne są: chęci, dobry humor i doskonała logistyka (nie zgadniecie co można znaleźć w torebce każdej matki).

Mój sposób na trening z dzieckiem? Trening podzielony na części. Ważne jest by zrobić ogólny jego zarys a później w razie potrzeby go modyfikować. 

Jak miało być w ostatnią środę? Łatwizna - trzy kółka (5,3 km jedno) wokół Malty, w tym skipy A i C w tempie ok. 5:30 min/km. Ostatnie kółko trochę szybciej, ok. 5:10 min/km.

Jak było? Inaczej ;)
  • 7 km w 5:30 min/km, w tym ostatnie 500 m skipy A i C naprzemiennie (pod koniec skip A wyglądał żałośnie w moim wykonaniu);
  • Przerwa na karmienie i przewijanie Ali;
  • 2,5 km biegiem na spotkanie z mężem na obiedzie (Malta -> Manekin);
  • Obiad (całej naszej trójki);
  • 2,5 km spowrotem (Manekin -> Malta);
  • Przewijanie Ali;
  • 5,3 km spacerem z Ewą, Alą i Witusiem, czyli ploty, ploty i jeszcze raz ploty z przerwą na karmienie Małej.
I co Wy na to?

Jeszcze kilka tygodni temu fakt, że trening, który powinien zająć mi ok. 2 godzin zajął mi cały dzień, wyprowadziłby mnie z równowagi. Dzisiaj cieszę się, że Ala ładnie spała podczas biegania, że w knajpce nie przeszkadzała nam i innym gościom zjeść, a po tym wszystkim, wieczorem, obdarzyła mnie wielkim uśmiechem mówiącym, że jej też się podobało :)

padająca na pysk Ola

czwartek, 19 marca 2015

Trening biegowy z dzieckiem

Od porodu minęło ponad 6 tygodni. Rozochocona bardzo dobrym samopoczuciem podczas ćwiczeń aerobowych i ładnie gojącą się blizną wybrałam się po raz pierwszy na aerobik, żeby poćwiczyć brzuch, bo nie wygląda jeszcze jak przed ciążą. Jako, że było to moje pierwsze samotne wyjście na ćwiczenia (chodzi mi o brak małego ssaka), wybrałam najbliżej położony domu klub fitness. Zamysł był taki, że w trakcie kiedy ja będę oddawała się zbiorowemu poceniu, Ala będzie biegała z tatą. Padło na zajęcia o nazwie "płaski brzuch". To był zły pomysł. Mięśnie jeszcze nie były gotowe na 50 minutową miazgę, a ja głupol, nie odpuszczałam, czego skutkiem był ból w okolicach blizny tuż po zajęciach. Na szczęście nic się nie stało i już następnego dnia dyskomfort minął. Powtórzę to raz jeszcze - było za wcześnie na takie obciążenia.

No i co w związku z tym? Ano to, że pozostaje mi bieganie. Raczej nie jest to zła wiadomość biorąc pod uwagę, że w planach Półmaraton Poznański (o ile jakimś cudem uda mi się zdobyć pakiet) i Chyża Durbaszka, czyli 20 km podczas festiwalu biegowego w Szczawnicy.

I tak byłam dziś pobiegać nad Maltą. Dopracowałam organizację związaną z Alą - karmienie "pod korek", odbijanie, przewijanie, usypianie, trening, jazda do domu. Powiem tak... było prawie idealnie. Zabrakło karmienia i usypiania po treningu, w związku z czym po drodze do domu musiałam zatrzymać się na mleczny piknik. Ale to nic wobec tego, że Ala dała mi przebiec ponad 10 km.

Teraz do konkretów. Przede mną dwie połówki, w czym jedna górska. Trzeba brać się do pracy, żeby nie było wstydu. Plan jest prosty. Wrócić do tempa 5:00/km. Czy się uda? Zobaczymy. Czasu jest mało.

Dziś jak już pisałam 10,6 km w tempie 5:45-5:30 min/km. Według moich obliczeń pierwsze kółko (5,3 km) pobiegłam wolniej - 5:45 min/km, przy czym ostatnie 300 m poświęciłam na skipy - 50 m skip A (wysokie unoszenie kolan), następnie 50 m skip C (pięty o pośladki) i tak na zmianę. Drugie kółko szybciej, od połowy trochę ze względu na świetną muzykę w jednym uchu, a postękiwania Ali w drugim, zaliczyłabym to jako bieg z narastającą prędkością. Średnie tempo ok. 5:15 min/km.



Gdyby mój szanowany małżonek nie traktował Garmina jako zegarka idealnego do pracy biurowej miałabym pełen obraz treningu. Może następnym razem będzie mi dane użyć tego cacka.

Chciałabym, żeby kolejne treningi wyglądały podobnie, ze szczególnym uwzględnieniem skipów albo alternatywnie podbiegów. Ostatni miesiąc nauczył mnie jednak, że nie zawsze da się wszystko zaplanować... Ale NIE PODDAJEMY SIĘ tak łatwo :-)

Ola

poniedziałek, 16 marca 2015

Bieganie nie ciąży, czyli jak kontynuję treningi



Obiecałyśmy, że napiszemy Wam, jak to u nas z tym bieganiem w ciąży było i jest. Ola dzielnie ten okres ma już za sobą i mówię Wam, że bardzo szybko i bezproblemowo wraca do formy biegowej. Z pewnością przyczyniła się do tego aktywność fizyczna, niezliczone godziny aerobików, pilatesów, treningów biegowych, basenu i determinacja, by nie traktować ciąży jak choroby.

Ja jeszcze parę miesięcy na powrót do formy muszę poczekać, ale mam nadzieję, że latem spotkamy się na którejś z imprez biegowych. Żeby tak się mogło stać (bezpiecznie i z satysfakcją), nadal biegam, modyfikując swój trening wraz z zaawansowaniem ciąży. Cały drugi trymestr, który przypadł na zimę i aurę niezachęcającą do wieczornych biegów w terenie, biegałam na bieżni.

Jak trenowałam na bieżni? Wymyśliłam sobie, że skoro nie za bardzo jest sens trenować szybszego biegania (raczej będę coraz wolniejsza niż odwrotnie) to skupię się na sile biegowej. Pisałam Wam, że to co się zmieniło to potrzeba dłuższej rozgrzewki. W ciągu takiej właśnie 25 minutowej rozgrzewki biegałam wolnym tempem, tj. 7 km/h ok 2 km po czym zwiększałam nachylenie bieżni do 10% i… zwalniam tempo do 5 km/h. Po 10-15 min znowu zwiększałam nachylenie do 15% tym razem (max na tej bieżni, na której biegałam) i czasami udawało mi się utrzymać wcześniejsze tempo, a czasem musiałam zwolnić do 4,5-4 km/h. I tak wspinałam się pod górę kolejne 10 min. Po takiej rozgrzewce czułam się już rozruszana na tyle, by przez pozostałe 30 min treningu biec w tempie 9 km/h i jeśli miałam dobry dzień to ostatnie 10 min podkręcałam do 10 km/h, co wywoływało taką erupcję endorfin, szczęścia i dobrego humoru, że kończyłam trening z uśmiechem od ucha do ucha i wielką satysfakcją!

Dodatkowo, raz w tygodniu starałam się biegać na dworze. W drugim trymestrze (i teraz na początku trzeciego) nie miałam i nadal nie mam problemu, by przebiec 10-12 km. Może związane jest to z tym, że raczej życiowego tempa nie zwolniłam i do tej pory w moim funkcjonowaniu niewiele się zmieniło. Coraz częściej odczuwam wprawdzie, że przydałoby się więcej odpoczynku, szczególnie w okresie wzmożonej aktywności zawodowej, ale nadal nic mnie tak nie regeneruje jak sport!

Trzeci trymestr - odkąd mamy tak dobrą pogodę biegam teraz w zasadzie tylko w terenie (może wrócę na bieżnię jeszcze, by trochę potrenować siłę biegową, ale na razie wolę się dotleniać na świeżym powietrzu). W 7 miesiącu ciąży dalej biegam i nie sprawia mi to żadnego dyskomfortu. Owszem, tempo bardzo spadło (do średnio ok 7:20-7:30 min/km), ale nie mam żadnych zadyszek ani innych dolegliwości, a nawet jak już się dobrze rozgrzeję i ustabilizuję tętno to znowu mogę biec i biec! Z tą nadzieją wypatruję startu w półmaratonie w Poznaniu.

Co się jednak znacznie zmieniło – nie jestem w stanie (przez rosnący brzuch) wykonywać wszystkich ćwiczeń rozciągających, więc sesję rozciągania musiałam nieco zmodyfikować. To bardzo ważna część mojego treningu i myślę, że tym bardziej w ciąży nie powinno się jej zaniedbywać. Inne zalety z biegania? Brak dolegliwości typu ból pleców, puchnięcie nóg, obrzęk kostek. Mogę sobie podarować wszystkie „kalendarze ciąży” i informacje typu: „jak zmienia się twoje ciało” bo moje nadal mi dobrze służy, cieszy małym przyrostem wagi i dobrym stanem więzadeł.

Z chęcią włączyłabym do treningów jakąś aktywność w stylu ćwiczeń wzmacniających poszczególne partie ciała, ale nie miałam szczęścia trafić w swojej okolicy na tak ciekawe zajęcia, bym na dłużej się w nie wciągnęła. Wybieram się niebawem w góry i tam będę uskuteczniała siłę biegową. Ten patent sprawdził się w zeszłym sezonie, więc i tym razem liczę na dobry wpływ trekkingu na kondycję.

I jeden komentarz na koniec – jeśli przed ciążą nie byłyście aktywne fizycznie to to nie jest czas, by się zmieniać w sportsmenkę i forsować organizm nieprzyzwyczajony do takiego wysiłku. Wtedy bezpieczniejszy jest basen czy joga. Jeśli jednak wcześniej trenowałyście (nie mam na myśli spaceru czy przejażdżki rowerem po parku, a regularne treningi wytrzymałościowe związane z trenowaniem danej dyscypliny sportu) to zachęcam Was, jeśli się dobrze czujecie i nie ma medycznych przeciwwskazań, do kontynuowania aktywności sportowej z odpowiednio zmodyfikowaną intensywnością.

A na koniec przeogromne podziękowania dla Grzegorza, który mocno mnie wspiera i mobilizuje, by nie rezygnować w ciąży z tego, co się lubi i z własnych pasji! Na moje żale, gdy czasem się trochę gorzej czuję, zawsze mówi: „to może idź pobiegać!”. Takiego partnera Wam życzę!
Ania