środa, 30 kwietnia 2014

Wings for Life Run - bieg dla tych, którzy (jeszcze) nie mogą.


W najbliższą niedzielę, 4 maja 2014 r. odbędzie się wielkie święto biegania. Tym razem nie chodzi o żaden maraton, a o charytatywny bieg „Wings for Life World Run” (http://www.wingsforlifeworldrun.com/pl/). Bieg organizowany na 34 trasach na całym świecie (akcja obejmuje prawie wszystkie kontynenty), między innymi w Barcelonie, Bratysławie, Kalifornii, Kapsztadzie, Stavanger czy POZNANIU. Ideą biegu jest nagłośnienie potrzeby prowadzenia badań nad uszkodzeniami rdzenia kręgowego i zbiórka na tą rzecz środków. Zgodnie z zapewnieniami organizatorów 100% wpływów z Wings for Life World Run (w Polsce to kwota 120 zł od każdego biegacza) przeznaczone zostanie na fundację Wings for Life, która finansuje badania nad sposobami leczenia uszkodzeń rdzenia kręgowego.


Wings for Life World Run startuje 4 maja 2014 r. o godz. 10:00 czasu UTC, równocześnie na całym świecie. Polscy biegacze spotkają się w Poznaniu przy Jeziorze Malta – a wystartują w samo południe.

Formuła biegu zaskakuje – co prawda trasy poszczególnych biegów będą wyznaczone, jednak nie ma określonych z góry dystansów. To od zawodników zależało będzie jaki kilometraż pokonają. Nie będą bowiem biec do mety, to meta będzie podążała w kierunku zawodników. W pół godziny po starcie biegu za biegaczami wystartują samochody pościgowe. Osoba minięta przez auto kończy bieg i transportowana jest z powrotem na start, gdzie czekać na nią będą medale, smakołyki i wiele innych atrakcji.

Podczas biegu samochody zamykające bieg będą przyspieszać i eliminować wyprzedzanych uczestników, aż pozostanie tylko jeden.

Wings for Life World Run przeznaczony jest nie tylko dla zawodowych biegaczy (co niby robiłabym pośród uczestników biegu), ale dla biegaczy na wszystkich poziomach zaawansowania także tych początkujących i amatorów-pasjonatów.

Szczerze mówiąc nie wiedziałabym o tym biegu, gdyby nie spółka w której pracuje. Widziałam kilka plakatów w mieście, znajomi mówią, że TVN trąbi od tygodni o tej inicjatywie, ale chyba nie wystarczająco głośno, skoro do mnie informacja o biegu dotarła dopiero przez firmowego maila.

I super, że tak się stało. Cieszę się, że będę mogła pobiec w tak szczytnym celu w doborowym towarzystwie koleżanek i kolegów z pracy, nie mówiąc już o towarzystwie osób, które podziwiam od lat – Moniki Pyrek, Adama Małysza, Krystyny Pałki czy Marcina Urbasia (który prowadzi nasz firmowy team).

Dlatego jeśli nie macie jeszcze planów na niedzielę kończącą długi majowy weekend – koniecznie wpadnijcie na Maltę!

Dziś tylko tyle o Wings for Life World Run… postaram się opowiedzieć Wam więcej w następnym poście. Ciekawe z iloma „celebrities” uda mi się sfotografować ;)


Ola

P.S.
Wypatrujcie mojej zielonej jak żabka koszulki!

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Smakołyk dla biegacza - batony energetyczne

Nie lubię słodkich żeli energetycznych i innych tego typu batonów. Są dla mnie za słodkie i za… sztuczne. Lubię wiedzieć co jem, jeść zdrowo i bez konserwantów.

Dlatego eksperymentuję z własną produkcją batonów energetycznych, które stanowią doskonałą przekąskę nie tylko po biegu, czy w trakcie dłuższego wybiegania, ale też są dla mnie idealnym zdrowym podwieczorkiem.

Przepis jest bardzo prosty, do tego stopnia, że nie trzymam się sztywno jakiś proporcji, tylko łączę składniki "na oko", tak by zmieszane razem miały konsystencję ciasta na muffiny lub zaprawy murarskiej – w zależności, co bardziej przemawia do naszej wyobraźni.

Składniki:
  • Płatki: owsiane, jęczmienne, żytnie, orkiszowe - ja dodaję takie jakie mam pod ręką, a najchętniej wszystkie. Korzystam z malaksera, więc nie muszą być błyskawiczne. Jeśli masz do dyspozycji tylko miskę użyj tych błyskawicznych.
  • zarodki pszenne
  • szczypta soli
  • łyżeczka cynamonu
  • orzechy (laskowe, włoskie – posiekane, jeśli nie masz malaksera)
  • ok. 1/2 szklanki oleju
  • ok 2/3 szklanki miodu
  • jedno duże jajo
  • bakalie: figi, słonecznik, rodzynki, żurawina, morele, śliwki – co lubisz
Polecam też szałwię hiszpańską i sezam.

Wszystko mieszam i ewentualnie dodaję więcej jajka, miodu czy oleju, by uzyskać odpowiednią konsystencję.

Piekarnik rozgrzewam do 1800 C.

Blachę wykładam silikonową matą do pieczenia, ale można też użyć papieru do pieczenia. Ciasto przekładam na matę i rozprowadzam (to najżmudniejsza czynność całej tej operacji) na całej szerokości, na grubość ok 1 cm. Warto mocniej docisnąć, by nie miało w sobie pęcherzy powietrza.

Piekę ok 20-25 minut – do momentu, aż brzegi zbrązowieją, chyba, że ktoś lubi taką mocniej przypieczoną wersję. Po wyciągnięciu z piekarnika należy zostawić do ostygnięcia i dopiero jak jest całkowicie zimne, a tym samym twardsze, przełożyć na deskę i pokroić. Ja kroję w prostokąty, przypominające kształt zwykłego batonika.

Batony idealnie sprawdzają się po biegu, jak i podczas wycieczek rowerowych, wypraw górskich. Można je bardzo długo przechowywać i nie twardnieją.

Smacznego!
Ania

czwartek, 24 kwietnia 2014

Przygotowania do Chojnik Maraton

Za trochę ponad 5 tygodni startuję w Chojnik Maraton.

I wiele osób mnie pyta jak trenuję i czy się już przygotowuję. To ostatnie pytanie zadają raczej nie-biegacze, ponieważ ci którzy biegają wiedzą, że do maratonu - tak górskiego jak i ulicznego, przygotowania trwają co najmniej trzy miesiące. I to przy założeniu, że się jest sprawnym fizycznie i aktywnym sportowo.

Tak - trenuję. Czy przygotowuję? Szczerze mówiąc, konkretnie do tego biegu - nie. Ale ponieważ całą zimę trenowałam do wyjazdu w góry, to przygotowania te na szczęście idą w parze z przygotowaniami do górskiego maratonu. Przynajmniej częściowo.

W ramach tych treningów robiłam długie wybiegania od ok 20 do ok 30 km (z czego ok 30 km przebiegłam raz). Przynajmniej raz w tygodniu ćwiczyłam na siłowni na "ruchomych schodach", czyli takiej bieżni mechanicznej, ale w kształcie schodów. W ten sposób wchodziłam na 75 piętro, co mi zajmowało, w zależności od zadanej trudności, od 10 do 15 minut. Po takim spacerze byłam cała mokra. Dość zmęczona, ale najbardziej czułam efektywność treningu to po tym w jakim tempie wypijałam wodę i jak efektywnie stawałam się miss mokrego podkoszulka!

Zamiennym ze schodami treningiem na siłowni była bieżnia w trybie 'hill', czyli bieg pod górę w różnym nachyleniu, ale ze stałą prędkością ok 10 km/godz. Przy dłuższym biegu - np. godzinnym - zmniejszałam prędkość do 9-9,5 km/godz.

Raz w tygodniu robiłam też interwały: 40s bardzo szybkiego biegu i 90s wolno. Szybki bieg w moim wykonaniu to 13,5 - 14 km/godz. Interwały nie są treningiem dedykowanym biegom górskim, ale ponieważ zależy mi na poprawie szybkości, wplatam je raz w tygodniu w swój trening.

Raz w tygodniu biegałam też 10 km w tempie 5:00-5:15 min/km.

Podsumowując - na moje przygotowania składały się biegi długie, schody lub bieg pod górę na bieżni, długie wybiegania oraz tempówki.

Trening ten pozwolił mi 2 tyg. temu pobiec półmaraton w 1:51, co jest moją życiówką i co potwierdziło, że trening siłowy (schody, podbiegi) jest skuteczny.

W okresie przedświątecznym, niestety, nie udało mi się utrzymać takiego reżimu treningowego i miałam ok 10 dni, w których mogę napisać, że owszem biegałam, ale treningiem tego nazwać nie można.

W góry wyruszam jutro i spędzę tam trzy tygodnie, w ciągu których przejdę łącznie w górę i w dół z ciężkim plecakiem ponad 100 km. Będzie to dobrych kilka godzin dziennie, zwieńczonych atakiem szczytowym, który potrwa kilkanaście godzin. Traktuję to jako trening wytrzymałościowy i mam nadzieję, że dzisiejsza forma i ta górska zaprawa pozwolą mi przebiec Chojnik Maraton z uśmiechem i umiarkowanym zmęczeniem! Jestem póki co biegaczem, który jeszcze nie celuje w pudło, ani pierwszą dziesiątkę (ale gdzieś w duchu myślę o tym w przyszłości). Na razie mam frajdę z samego uczestnictwa w biegu, który kończę bez kontuzji, niezbyt wymęczona. Gdy mogę powiedzieć, że biegło mi się dobrze - to niezależnie od czasu - jestem zadowolona!

Po powrocie z gór zostanie mi 10 dni na ostatnie przygotowania. Jeszcze nie mam konkretnego planu, jak będę wtedy trenowała, ale wiem na pewno, że dużą częścią tego treningu będzie regeneracja. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że odpoczynek jest regularną jednostką treningową i bardzo mi się to spodobało. Nie tylko z powodu zgrabnego określenia, ale dlatego, że tak bardzo lubię masaże i teraz mam dodatkowy pretekst.

Najpóźniej na tydzień przed startem wybiorę się na masaż mięśni głębokich, by wymasować wszelkie treningowe niedoskonałości. Moją piętą achillesową jest ostatnio mięsień czworogłowy i jestem pewna, że po wyprawie w góry będzie potrzebował takiej regeneracji.

Chętnie przeczytam Wasze opinie na temat przygotowań do biegów górskich, a w szczególności - co polecacie na takie ostatnie 2 tygodnie przed startem. I czy macie sprawdzone metody na regenerację?!

Do zobaczenia na Chojnik Maraton!
Ania

wtorek, 22 kwietnia 2014

Zimowy Ultramaraton Karkonoski - czyli jak nie biegać ultramaratonów.

Od ubiegłego roku ósmy marca kojarzyć mi się będzie nie tylko z Dniem Kobiet, otrzymywanymi z tej okazji życzeniami i kwiatami, ale przede wszystkim z tragicznym wydarzeniem - śmiercią wspaniałego kolegi - Tomka Kowalskiego, który w 2013 roku wraz z Maciejem Berbeką, Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem jako pierwszy człowiek na świecie zdobył ośmiotysięcznik Broad Peak zimą.

Rodzina i najbliżsi przyjaciele Tomka postanowili uczcić Jego pamięć organizując Zimowy Ultramaraton Karkonoski (ZUK), który odbył się w pierwszą rocznicę uznania Tomka za zmarłego - ósmego marca 2014 r.


Zapisy na bieg, które ruszyły 19 grudnia 2013 r. rozeszły się jak świeże bułeczki. 150 miejsc pomimo jak dla mnie wysokiej opłaty startowej (220 zł) zapełniło się w niecałą dobę.

Organizacja biegu od początku była perfekcyjna. Przydatne biegaczom i osobom zainteresowanym biegiem informacje pojawiały się zarówno na stronie internetowej Ultramaratonu (http://ultramaratonkarkonoski.pl), jak i na jego profilu na facebooku. Nie sposób było przegapić newsów o stanie trasy, o grubości pokrywy śnieżnej na ścieżkach, czy wymaganym ekwipunku uczestników biegu (wyposażenie obowiązkowe, ze względu na przychylne prognozy, w ostatniej chwili, ku uciesze wszystkich biegaczy, uszczuplone zostało o dodatkowy polar czy nieprzemakalne rękawice). Dzięki właśnie tym postom na facebooku udało mi się pobiec w ultramaratonie, bo na ostatnią chwilę zwolniły się dwa miejsca.

Odprawa przed biegiem była krótka, rzeczowa. Organizatorzy byli nieugięci odnośnie krótkich spodenek na trasie, o które jak lew walczył jeden z uczestników biegu. Decyzja była jedna - obowiązywał ubiór zimowy - długie spodnie i górna część stroju na długi rękaw. Krótkie spodenki można było wziąć do plecaka i przebrać się na trasie. Oglądając zdjęcia z biegu nie widzę, żeby ktokolwiek zdecydował się na to rozwiązanie. Nawet czołówka, mimo bardzo szybkiego tempa (52 km pokonali w ok. 4,5 h), do końca biegła „na długo”. Sama nawet przez chwilę nie pomyślałam o czymkolwiek krótkim…


Osoby odpowiedzialne za trasę, dzień wcześniej zrobiły zdjęcia, by pokazać jej stan. W szczególności oblodzone, niebezpieczne miejsca czy skrzyżowania, na które warto było zwrócić uwagę, by nie pobłądzić, co przy bardzo dobrym oznaczeniu trasy było niemożliwe. Organizatorzy przestrzegali również, że nawet w Karkonoszach przy plus 5 stopniach i pełnym słońcu może być ślisko, wietrznie i zimno, a gdy zmieni się aura, bardzo niebezpiecznie.

Po odprawie odbyła się projekcja filmu o Tomku. Bardzo osobisty, optymistyczny obraz stworzony przez przyjaciół i rodzinę raz wzruszał, raz bawił do łez. Po filmie ostatnie osoby odebrały pakiety startowe i można było iść spać. A czekała nas rychła pobudka, bo już od 4 rano sprawdzane było obowiązkowe wyposażenie a start – punktualnie o 5:00:00.

Sprawdzenie ekwipunku przebiegło sprawnie. Biegacze jeszcze przed biegiem mogli wypić świeżą, gorącą kawę i herbatę, przegryźć coś słodkiego.

Wystartowaliśmy o 5.00 z deptaka. Było wyjątkowo ciepło, ok. 4 stopni. Pogoda idealna, rozgwieżdżone niebo. Sznur czołówek i migających czerwonych światełek przypiętych do plecaków.

Trasa z perspektywy startu nie była trudna. Znam dość dobrze Karkonosze i pamiętając profil trasy wiedziałam, że „byle do Śnieżki, później będzie z górki”. To myślenie mnie zgubiło. Nie biegałam tam nigdy w zimie, przez co niedostatecznie dobrze rozłożyłam siły w pierwszej części biegu. Oblodzone podejścia kosztowały bowiem moje mięśnie (zwłaszcza łydki) dużo więcej niż przewidziałam. Stąd druga część trasy w moim wykonaniu była słaba.





Trzeba przyznać, że Tomek z góry zadbał o pogodę – błękitne niebo, słońce, zapierające dech widoki. Nie można było sobie wyobrazić piękniejszej oprawy biegu.

Punkty odżywcze były bardzo dobrze zaopatrzone. Można było znaleźć na nich między innymi herbatę z cytryną, czekoladę, pomarańcze, zupy – pomidorową, barszcz z krokietem, różnego rodzaju ciastka, banany. Jako, że raczej na trasie jestem niejadkiem, nie próbowałam tych specjałów, ale z relacji znajomych wiem, że wszystko było pyszne.

Słyszałam negatywne głosy, że chcąc skorzystać z bufetu biegacz zmuszony był do zboczenia z trasy i wejść do schroniska. Prawda – trzeba było lekko zboczyć z trasy, żeby się posilić, ale NIE KAŻDY MUSIAŁ Z TEGO KORZYSTAĆ. Można przecież było wziąć zapas napojów i jedzenia na cały bieg. Z tego co wiem, czołówka nie skorzystała z żadnego punktu. Ponadto należy pamiętać, że to zimowy ultramaraton. Organizatorzy nie mogli wiedzieć, że bieg odbędzie się w aurze wiosennej, a nie za przeproszeniem w „dupówie”, gdzie wieje, śnieży i nic nie widać. A trudno mi sobie wyobrazić by wolontariusze mięli czekać na zawodników z gorącą herbatą tuż przy szlaku, a nie w ciepłym schronisku. Ale jak to mówią - czego byś nie robił - wszystkim nie dogodzisz.


Wracając do biegu - dotarłam do Śnieżki. Później stromy zbieg i teoretycznie "z górki". Nie było jednak łatwiej. Było ciężko do samego końca. Dopingowali mnie Magda i Mateusz, za co bardzo dziękuję. Nie chcę tłumaczyć słabego występu faktem, że był to dopiero początek sezonu i nie miałam jeszcze super formy, czy tym, że jeszcze w czwartek poprzedzający bieg kończyłam antybiotykoterapię. Nie. Inni pobiegli dużo lepiej. W moim przypadku najzwyczajniej w świecie byłam nieprzygotowana. Za mało trenowałam. Za szybko zaczęłam. Ot cała tajemnica.

Na mecie mój wynik - 07:53:27.

Najlepszymi w pierwszej edycji ZUKa byli:

Wśród mężczyzn
  1. Bartosz Gorczyca - 04:34:30 (!!!)
  2. Piotr Karolczak - 04:53:16
  3. Piotr Bętkowski - 04:55:17
Wśród kobiet
  1. Sabina Giełzak - 05:34:22 
  2. Ewelina Pisarek - 06:06:39
  3. Justyna Żyszkowska - 06:09:41
Jeśli mogę dać Wam dobrą radę - to nie biegajcie w ten sposób ultramaratonów. Trenujcie. Zimą też można zrobić siłę, czy wytrzymałość. Od tego mamy super-hiper nowoczesne bieżnie. Przemyślcie taktykę jaką zastosujecie podczas biegu. W miarę możliwości zapoznajcie się z trasą, warunkami na niej panującymi. A następnie cieszcie się z biegu.

U mnie o zapisaniu się na bieg na ostatnią chwilę zadecydowała chęć zmierzenia się zarówno z dystansem, przepiękną trasą, jak i chęć udziału w tym wielkim święcie przygotowanym dla Tomka. Nie myślałam do końca racjonalnie.  Wystartowałam, pocierpiałam i dobiegłam do mety. Nie żałuję.

ONI mięli dużo dłużej, ciężej i zimniej...
Ola 




piątek, 18 kwietnia 2014

(Bi)etykieta, czyli o kulturze biegów słów kilka – dla biegaczy i dla organizatorów



Idą Święta, ale zamiast paru słów o savoir-vivre przy wielkanocnym stole, będzie o etykiecie biegów.

Brałam udział w wielu biegach ulicznych i kilku organizowanych w górach i lasach, i za każdym razem zastanawiam się, dlaczego wielu biegaczy podczas biegu czuje się zwolnionych z obowiązku przestrzegania tak elementarnych zasad, wpajanych do głowy już dzieciom, by nie śmiecić, nie przepychać się i – excuse my french – nie smarkać na odległość (ohyda!). Co mnie najbardziej denerwuje?

Po stronie biegaczy – wyrzucanie opakowań po zużytych żelach energetycznych, chusteczek higienicznych, skórek od banana, plastikowych butelek. Tyle się mówi o ekologii, biegacze chcą uchodzić za światowców, a zachowują się... odmiennie! Przecież na biegach ulicznych mijamy miejskie kosze na śmieci, można też śmiecia schować w kieszeni, a w ostateczności poprosić kibiców o pomoc.

Nie wierzyłam własnym oczom, gdy na trasie Maratonu Gór Stołowych (którego trasa przebiega przez obszary chronione) któryś z biegaczy wyrzucił opakowanie po żelu w kosodrzewinę. Zapomniał, że po numerze do nazwiska i... został wywołany w trakcie ceremonii wręczenia nagród. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast nagrody, której się pewnie spodziewał, czy też innych laurów, otrzymał reprymendę przed całą biegową bracią, żeby nie śmiecił!

Ola – współautorka tego bloga – opowiadała, że z kolei w Tatrach, na Biegu Marduły, w kosówce lądowały butelki po wodzie i – o zgrozo – zamiast je zostawić na szlaku, co też nie jest rozwiązaniem, biegacze rzucali je jak najdalej od siebie, gdzieś w zarośla. Czy bieganie odejmuje rozumu? Kurczą się szare komórki i zanikają połączenia nerwowe? Chciałabym sądzić, że to zmęczenie, ale niestety to BEZMYŚLNOŚĆ właśnie sprawia, że u niektórych biegaczy aktywizacja mięśni czworogłowych uda powoduje dysfunkcję mózgu!

Również nie widzę uzasadnienia dla rzucania pod nogi czego popadnie i gdzie popadnie – w strefie żywieniowej. Wiele razy przyklejałam się podeszwami do resztek jedzenia i ślizgałam na skórkach od banana.

Błędy organizatorów – brak stosowania koszy na śmieci. Denerwuje mnie to, bo takie rozwiązania istnieją i wystarczy tylko trochę dobrej woli, by cenne pomysły naśladować. W innych krajach sobie z tym bez problemu radzą. Podczas maratonu w Paryżu, po każdym punkcie żywieniowym stały bardzo duże kosze na śmieci, z dużymi wlotami, by nawet z większej odległości można było do nich wrzucić śmieci. Takich koszy był cały rząd po lewej i prawej stronie trasy, jeśli ktoś przegapił pierwszy, to było ich dalej jeszcze parę.

Poza tym, napoje były serwowane w małych butelkach, co też pozwoliło wziąć wodę ze sobą i napić się od razu tyle ile potrzeba. W Polsce królują plastikowe kubeczki, które nie dość, że napełniane są wodą dosłownie na dwa łyki (co powoduje, że zwykle jeden biegacz bierze ich parę na jednym wodopoju – wiem – bo biegam i to obserwuję), to jeszcze często pękają, wszystko się rozlewa, a zużyte trafiają pod nogi innych biegaczy lub bez pardonu w twarze kibiców czy wolontariuszy!

Kiedyś pisałam w tej sprawie do organizatorów poznańskiego maratonu – mając tak dużego sponsora – producenta napojów - nie wierzę, by nie było możliwości zamówienia na maraton wody i izotoniku w małych butelkach. Trzeba tylko chcieć lub egzekwować. Polskie maratony mają już taką renomę, że można taki warunek postawić sponsorowi. A wszystko w szczytnym ekologicznym celu!

Inna sprawa to kultura na trasie biegu. Począwszy od braku stref startowych albo jak są – niezważania na nie przez biegaczy. Zastanawiam się czy wynika to z niezrozumienia tego, czym jest czas netto i brutto, i tego, że pierwszy kilometr, czy dwa i tak się biegnie w tłumie i nie ma szans na rozwijanie prędkości albo wręcz odwrotnie – tłum tak niesie, że początkujący biegacz wyczerpie swe siły goniąc przez pierwsze parę kilometrów. Zapominając o tym, że za szybki start – nawet w tempie o parę sekund na kilometr – powoduje utratę paru (a nawet parunastu) minut w ogólnym wyniku. Ze swojego doświadczenia wiem, że tak jest, ponieważ sama te błędy popełniałam. I gdy się zastanowię skąd się to bierze to dochodzę do wniosku, że z braku informacji! Stąd, że bieganie stało się bardzo popularne i wszędzie słychać, że każdy może, ale fachowe informacje jak biegać są mniej rozpowszechniane, albo gorzej przyswajalne. A tego, jak biegać na zawodach, jakie reguły panują nie znalazłam nigdzie.

I znowu napiszę, że i w Paryżu i w Berlinie zarówno organizatorzy jak i sami zawodnicy bardzo przestrzegali tego, by ustawiać się w strefach biegowych zgodnie z zadeklarowanym czasem.

Dawniej popularne były publikacje "o zachowaniu się przy stole", dziś myślę, że warto byłoby wydać "o zachowaniu się podczas zawodów".

Nie lubię również, gdy podczas biegu jestem przepychana, deptana, czy szturchana (nie mówiąc już o tym, co spotkało Kasię, autorkę bloga runtheworld - odsyłam do jej relacji z Orlen Warsaw Maraton). Uśmiechnięty i kulturalny biegacz z reklam staje się nagle krwiożerczym indywidualistą, który ma takie parcie na metę i swoją życiówkę, że leci niczym taran. Żal mi takich ludzi, bo swoją postawą pokazują całą prawdę o sobie (co najmniej brak kultury!) zapominając, że na koszulce mają przypięty numer z imieniem i łatwo sprawdzić potem co to za idiota (jak go inaczej nazwać?) z imienia i nazwiska tak nas poturbował.

Dobrze byłoby też, gdyby osoby zwalniające do marszu schodziły na brzeg trasy, bo zdarzyło mi się już wpaść na biegacza, który nagle stanął w miejscu i paru z nas wylądowało na jego plecach. Scena jak z kreskówki! Wielokrotnie na ostatnim odcinku biegu uprawiałam slalom pomiędzy biegaczami, którzy bieg kończą pieszo. Wiem, wielu na tym etapie walczy z sobą, z bólem i o otaczającym świecie nie myśli, ale są też tacy, którzy na ostatnim kilometrze-dwóch odnajdują siły na ostry finisz i ten sprint również im przysłania całą resztę. Zderzenie gotowe!

Jeśli zawody mają być Wielkim Świętem Biegu, to mniej śmieci i więcej dobrego wychowania na trasie nie zaszkodzi!

Czy myślicie, że można by stworzyć taki zbiór zasad, jak się poruszać biegiem?
Ania