poniedziałek, 30 czerwca 2014

MGS w pigułce

Już za parę dni - 5 lipca - odbywa się 

V Supermaraton Gór Stołowych!

Nowością, w porównaniu z dotychczasowymi edycjami tego biegu, jest długość trasy, zwiększona do 50 km. Dlatego też bieg ten zmienił nieco nazwę i jest teraz Supermaratonem.

SuperMGS startuje we wsi Pasterka, spod schroniska o tej samej nazwie, a jego meta znajduje się na Szczelińcu Wielkim - najwyższym szczycie Gór Stołowych (919 m n.p.m.). Z większości relacji, które znajdziecie w internecie, dowiecie się, że zmorą dla biegaczy są kończące trasę schody wiodące na Szczeliniec, a konkretnie 665 tych schodów :) A ja Wam napiszę - nie przejmujcie się tym! To naprawdę ostatni może kilometr, może zaledwie 500 m biegu. Tu działa adrenalina i emocje, wiwatujący kibice i zawodnicy, którzy ukończyli bieg i dzielnie wspierają wspinających się na górę biegaczy. Wreszcie - to wspaniały odpoczynek dla nóg, po paru kilometrach asfaltu i kostki brukowej, poprzedzających same schody. Mnie właśnie ten asfalt dał bardziej w kość, a na schodach popędziłam jak na skrzydłach!

Ubiegłoroczna trasa MGS była o 4 km krótsza. Jestem ciekawa tych 4 nowych kilometrów. O moich wrażeniach z zeszłorocznego biegu możecie przeczytać w tym wpisie. Był to mój debiut w zawodach górskich i tak mi się spodobało, że w tym roku zaplanowałam już 5 takich startów i zastanawiam się nad kolejnymi.

Ze strony organizatora: www.maratongorstolowych.pl dowiecie się o dokładnym przebiegu trasy, lokalizacji bufetów i profilu biegu.

Dlatego tu napiszę tylko w skrócie, że profilowo trasa jest bardzo zróżnicowana, więc są fragmenty, gdzie będzie można się powspinać po stromym szlaku, rozwinąć skrzydła na zbiegach, pognać przez łąki, pokluczyć w labiryncie skał jak i powłóczyć nogami po asfalcie na ostatnim jej odcinku. Dla tych z Was, którzy planują konkretny wynik biegu, rada - szybko wystartować! Ponieważ (o ile dobrze pamiętam!) już w okolicy 1. km bieg wiedzie wąską ścieżką, na której nie sposób wyprzedzić innych biegaczy. Tłumy rozrzedzają się już wprawdzie w okolicy pierwszego bufetu, więc jeśli nie walczysz o pudło czy wyśrubowany czas, to nawet jeśli utkniesz w tym korku, będzie szansa co nieco nadrobić.

Bufety są świetnie zaopatrzone! Woda, izotonik, arbuzy, rodzynki, orzeszki, banany. Napoje w dużych kubkach (300 ml), a poza tym bez problemu można było poprosić o dolanie wody czy izotonika do własnego bidonu, bukłaka. 

Picie - organizatorzy zalecają, by każdy z biegaczy miał ze sobą przynajmniej 0,5 litrowy bidon i moim zdaniem to jest zupełnie wystarczająca ilość płynu, by nawodnić się pomiędzy bufetami. No, chyba, że pogoda uraczy nas 30-stopniowymi upałami, wtedy może bardziej wrażliwi biegacze odczują łaknienie wcześniej. Ja z reguły dużo piję i na każdym z bufetów wypijałam po 2 duże kubki wody oraz uzupełniałam cały bidon (600 ml). Nie widzę potrzeby biegu z plecakiem i tym razem też pobiegnę tylko z bidonem.

Kije - moim zdaniem zbędne. Trasa nie jest na tyle długa i stroma, by warto je było ze sobą dźwigać na bardziej płaskich odcinkach i zbiegach. Są tacy, którzy z kijami biegli, ale mi w żadnym momencie ich nie brakowało. Myślę, że na wąskich i bardzo skalnych odcinkach mogłyby nawet przeszkadzać. Dodam, że nigdy z kijami nie biegałam - prócz krótkiego 10 km epizodu podczas Sudeckiej Setki - więc może moje zdanie nie jest do końca miarodajne. Z drugiej strony - przejrzyj galerię z biegów z lat poprzednich - osób z kijkami na zdjęciach jest niewiele!

Buty - trasa jest bardzo kamienista i skalna, więc osobom o wrażliwych stopach polecam jednak buty z większą amortyzacją lub grubszą podeszwą. W zeszłym roku nawierzchnia była sucha, więc nie było ryzyka poślizgnięć. Ja biegłam wtedy w butach marki Walsh - bardzo lekkie o wdzięcznej stylistyce (jak to określiła moja przyjaciółka - wyglądają nieco retro). Jeśli jesteście ciekawi tych butów zajrzyjcie tu: www.off-trail.pl.

Po biegu - jako, że meta znajduje się na Szczelińcu, trzeba z niego jeszcze zejść! Do Pasterki jest ok 3 km - fragmentem trasy biegowej. Zmęczone i wystygłe mięśnie odczują to zejście. Ale nie martwcie się - przy schronisku Pasterka czynna będzie sauna, bania i jakuzzi! Polecam wszystkim wielbicielom SPA odwiedziny tego miejsca. Ja uwielbiam takie atrakcje! Nie zapomnijcie zatem kostiumów kąpielowych (jakuzzi). Z sauny zgodnie z saunianym savoir-vivrem korzysta się na golasa..., ale do znajdującej się nieopodal bali z zimną wodą, wokół której odbywa się regularna pobiegowa impreza, co bardziej wrażliwym obyczajowo zalecam jakieś gatki!

Zabawa, ognisko, tańce i dekoracja - odbywają się przy DW Szczelinka w Pasterce (tam gdzie biuro zawodów). Byłam bardzo zdziwiona widząc tłumy biegaczy tańczących pod sceną, na której przygrywał czeski zespół rockowy. Zastanawiałam się czy oni mają jeszcze tyle siły w nogach czy to zasługa środków przeciwbólowych, które niektórzy zażywają obok żeli na trasie.

Jeśli startujecie w SuperMGS po raz pierwszy i macie jakieś pytania - śmiało piszcie!

Ja już jestem gotowa do startu, a Wy?

Do zobaczenia w Pasterce :)

piątek, 27 czerwca 2014

Ciekawe biegi - jesień 2014 - część 2

Poniżej prezentujemy Wam dalszą część naszych biegowych rekomendacji - tym razem zawody jesienne


Wybrane imprezy na JESIEŃ 2014 to:


BIEG DOOKOŁA KOTLINY JELENIOGÓRSKIEJ
20 września 2014 r.
135 km

FOREST RUN
www.forestrun.pl
20 września 2014 r.
23 km
44 km
BESKIDZKA 160 NA RATY
20 września 2014 r.
50 km
75 km

II BESKIDY ULTRA TRAIL (BUT)
3-5 października 2014 r.
Szczyrk
60 km
90 km
251 km

MARATON BIESZCZADZKI
12 października 2014 r.
51 km - 56 km

ŁEMKOWYNA ULTRA TRAIL 
24-26 października 2014 r.
Krynica Zdrój
150 km
70 km

VII MARATON BESKIDY
8 listopada 2014 r.
42 km

***

I mała dygresja - przeglądając ofertę biegów zauważyłam, że w górach pojawia się coraz więcej biegów krótkodystansowych. Już parę z dużych imprez biegowych ma w swoim programie biegi np. 10 km. Bieg krótszy wcale nie oznacza łatwiejszy - vide np. wertykalny kilometr. Ponieważ dla wielu biegaczy dystans ultra może jednak być onieśmielający, pomyślałam, że przygotujemy dla Was również zestawienie tych krótszych biegów - niekoniecznie najtrudniejszych! Może to być dobrą okazją debiutu w biegach górskich! Postaramy się wybrać te, które naszym zdaniem dają przedsmak górskiej biegowej przygody. Śledźcie uważnie bloga w oczekiwaniu na propozycje w tej kategorii.

A jeśli cykl wpisów o rekomendacjach biegowych przypadnie Wam do gustu to przedstawimy ciekawe biegi na scenie europejskiej. Zarówno te znane i lubiane wśród biegaczy jak i te, o których mało kto w Polsce słyszał, a są warte spróbowania. Tych z Was którzy w takich zagranicznych biegach brali udział zachęcamy do podzielenia się na łamach naszego bloga relacją o tym jak było. Mało jest takich polskojęzycznych relacji, a z własnego doświadczenia wiem, że przed starem chętnie czyta się o doświadczeniach innych na danej trasie.

Do zobaczenia na zawodach!

wtorek, 24 czerwca 2014

Sudecka Setka - relacja

Z przyjemnością podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z mojego pierwszego ultramaratonu na dystansie 100 km, czyli Sudeckiej Setki!

Zacznę od garści informacji organizacyjnych, które mogą przydać się tym z Was, którzy będą chcieli wystartować w tym biegu w przyszłym roku. Bieg odbywa się co roku w czerwcu, w piątek najbliższy przesileniu letniemu (czyli w najktórszą noc w roku), o godz. 22:00. Dla mnie to bardzo wygodna godzina startu - nie trzeba się zrywać z łóżka skoro świt, nogi są już rozchodzone, a po całym dniu mniejszej lub większej aktywności, zostają jeszcze 2-3 godziny, by się zrelaksować i wyciszyć przed biegiem.

Do wyboru są trzy dystanse - dwa podstawowe to:
42 km oraz 100 km
Oficjalnym skrótem na trasie 100 km jest 72 km, gdzie można zakończyć bieg i być klasyfikowanym w kategorii 72 km OPEN K/M. Wiele osób wybierając dłuższy dystans, wyznacza sobie za cel te 72 km uznając, że w tym punkcie podejmie decyzję czy biec dalej. Osobiście uważam, że ta strategia raczej sprawia, że się nie podejmuje wysiłku, by kontynuować bieg. Satysfakcja z przebiegnięcia tych 72 km może powodować podszepty, żeby nie biec dalej skoro się i tak tyle już osiągnęło. Ja miałam inną strategię - nie myśleć o tym, że istnieje ten oficjalny skrót i ciągle się nastawiać na cały dystans. 

Dlaczego uważam, że to lepsze? Dlatego, że psychicznie jest się wtedy przygotowanym, by biec dalej, emocje nie odpuszczają, a organizm jest zmobilizowany. Doświadczyłam tego na 42 km - linia mety dla krótszego dystansu i przepak dla "setki" były zlokalizowane w tym samym miejscu. Inni kończyli, a ja uzupełniałam bidon i oklejałam bolące pięty plastrami. Cały czas w bojowej gotowości, że biegnę dalej. 

Tak było:
Sciągam skarpetki, by zdiagnozować stan stóp i zalepić miejsca bąblogenne!

Ok, numer mam, buty mam - to biegnę dalej!

I wcale nie czułam w tym momencie tego, że mam już 42 km za sobą. Normalnie po maratonie następuje taka chwila odprężenia i rozleniwienia. Wiedząc natomiast, że mam jeszcze ponad połowę dystansu przed sobą, mój organizm nie pozwolił sobie na rozluźnienie. Dlatego osobiście polecam taką taktykę - nastaw się na dystans jaki zamierzasz przebiec tak, byś od początku wiedział jaki jest twój cel i jak rozłożyć siły, by go osiągnąć. Oczywiście brałam pod uwagę, że ponieważ nigdy nie biegłam tak długiego biegu to wszystko może się wydarzyć, ale starałam się o tym nie myśleć, by nie dać sobie wymówki. Wiedziałam, że to raczej głowa będzie mi złudnie podpowiadać, by zakończyć bieg, niż nogi.

Wracając do wątku organizacyjnego - biuro zawodów i start zlokalizowane są na rynku w Boguszowie-Gorcach (miejscowości, gdzie odbywa się bieg). Logistycznie wszystko jest dopięte na ostatni guzik - na miejscu dostępne są różnego rodzaju worki, kartki, pisadła, taśmy klejące, itp., które umożliwiają przygotowanie rzeczy na przepaki. Dla niewtajemniczonych jeszcze w arkana biegów ultra - przepak to miejsce na trasie biegu (może być jedno, albo jak w przypadku Sudeckiej Setki - kilka), gdzie można zostawić swoje rzeczy jak np. koszulkę na zmianę, skarpetki, kije, własne jedzenie i picie, kurtki przeciwdeszczowe, buty, itp. Taki depozyt przygotowuje się przed biegiem, a organizator wywozi go na wskazany punkt przepakowy. Ja np. przygotowałam swój izotonik (nie lubię tych sztucznych, za słodkich) i w bidonach czekał na mnie w dwóch miejscach. Zostawiłam tam sobie też żele, by nie dźwigać ich poupychanych w jedynej kieszeni jaką miałam. Poza tym na 55 km zostawiłam kije trekingowe, ale ponieważ bardziej mi przeszkadzały niż ułatwiały bieg, na kolejnym przepaku na 65 km zostawiłam je z powrotem, by odebrać po biegu. Możliwość zarówno odebrania jak i zostawienia czegoś na przepaku była bardzo wygodna. Przepaki funkcjonowały bez zarzutu - podbiegając do danego punktu wolontariusze pytali czy mamy coś do odebrania, prosili o numer i w parę sekund przekazywali nam pakunek. 

Równie bez zarzutu funkcjonowały bufety, czyli miejsca, w których można było się posilić na trasie i zjeść co nieco. Było ich całkiem sporo, bo aż 12! Do wyboru była woda, izotonik i herbata oraz bułki z wędliną i serem, drożdżówki oraz rodzynki. 

Oto nasze biegowe menu:
Taka ilość bufetów dawała też ten komfort, że mogłam biec z samym bidonem na pasie biodrowym. Rozważałam plecak, ale po pierwsze nie biegałam wiele z plecakiem i nie chciałam tego testować akurat na dystansie ultra, a po drugie im mniej rzeczy tym lżej. Również w bieganiu sprawdza się zasada, że mniej znaczy więcej. Poobserwujcie biegaczy z czołówki - minimaliści. Każdy jednak musi wybrać dla siebie najbardziej optymalną opcję. Jedni się czują bezpiecznie, gdy mają ze sobą wiele rzeczy w razie awarii, niepogody, itp. a inni - w tym ja - gdy jak najmniej im ciąży. Oczywiście przed każdym biegiem oceniam jak często rozłożone są bufety i czy to co na nich jest dostępne wystarczy mi, by się odpowiednio nawadniać i odżywiać w czasie biegu.

To co mi się jednak najbardziej podobało to atmosfera w miejscu bufetu. Ponieważ spora część biegu odbywała się nocą, bufety były oświetlone, herbata pysznie pachniała, a wolontariusze ogrzewali się przy ognisku, którego przyjemny zapach było czuć z oddali. Sentymentalnie kojarzyło mi się to z atmosferą harcerskich nocnych czuwań, ognisk i biwaków. Naprawdę żałowałam, że nie zostaję chwilę dłużej, by usiąść razem z nimi przy ognisku. A można było - wolontariusze serdecznie zapraszali. Bałam się jednak, że taka dłuższa przerwa w biegu spowoduje, że ciężko będzie wstać i ruszyć dalej. Wolałam jednak biec, a ogniskiem cieszyć się innym razem - w końcu wakacje i lato dopiero się zaczynają!

Bieg startował o godz. 22:00 i towarzyszył mu piękny pokaz sztucznych ogni. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że rynek w Boguszowie-Gorcach jest najwyżej położonym rynkiem w Polsce! Lubię takie ciekawostki. Na początek biegacze okrążyli ten właśnie rynek, wykonując taką rundę honorowo-towarzyską, by następnie ruszyć na właściwą trasę, która przebiegała tak:

Kolor granatowy to pierwsza część - 42 km - po których wracaliśmy do miasta. Meta tego dystansu zlokalizowana była na stadionie miejskim. W tym samym punkcie znajdował się bufet i przepak dla trasy 100 km, która następnie prowadziła na południe od miasta (kolor czerwony na mapie).

Profil trasy jest bardzo przyjemny. Spójrzcie sami:

Jedynym trudniejszym punktem był właściwie podbieg na Chełmiec od ok 34 km. Nie był to stromy odcinek, ale długi. Profilowo trasa jest na tyle urozmaicona, że trudno mi powiedzieć, by któryś z odcinków był szczególnie trudny, stromy czy wyczerpujący. Biegło mi się wygodnie. Regularność podbiegów i zbiegów, ich długość i nawierzchnia były moim zdaniem optymalne. Wszystko to sprawiło, że uważam trasę Sudeckej Setki za bardzo przyjemną! Żałuję tylko tego, że nocą trudno było podziwiać widoki, a bez wątpienia były piękne. Spore fragmenty trasy były przebieżne tj. nie trzeba było przechodzić do marszu. Oczywiście wiele zależy od wytrenowania, ale nie było wielu tak stromych odcinków, by np. warto było dźwigać kije do pomocy. Ja kijków planowałam użyć od 55 km, ale bardziej mi przeszkadzały niż pomagały, ponieważ mimo licznych wzniesień można było spokojnie biec, a wtedy kije ograniczały pracę ramion. Fakt - nie mam specjalnych, lekkich kijków do biegania, a korzystałam z trekkingowych, ale mimo wszystko swobodniej mi się biegło z wolnymi rękoma.

Bieg wiedzie przez krajobrazowo i pod względem doznań, i obcowania z naturą, przepiękne okolice. Nie mogłam się nadziwić, jak tam jest ładnie i dzwoniąc do Grzesia po 72 km, by mu powiedzieć, że biegnę dalej, zamiast opowiadać jak się czuję, mówiłam w kółko, że jest tak cudownie, że wschód słońca, że tak intensywnie pachniały trawy i las, że... podziwiałam tę naturę i chłonęłam ją całą sobą. Tyle dostarczała wrażeń, że pewnie dlatego nie skupiałam się na zmęczeniu.

Pewną trudnością był dla mnie bieg w ciemności, gdy widać było tylko tyle dokąd sięgało światło czołówki. Nie bałam się tak bardzo jak zwykle w lesie po ciemku - miałam świadomość, że jednak jest to zorganizowany bieg i prędzej czy później napotkam jakiegoś biegacza, ale mimo to czułam dyskomfort. Ciemność powodowała również, że nie można było się w pełni rozpędzić na zbiegach. Ale z drugiej strony nie przerażały tak może podejścia?

Przyjemną niespodziankę sprawił mi Grześ, gdy nagle ujrzałam go na wiadukcie kolejowym tuż przed 50 km. Dotarł tam po tym, jak się pożegnaliśmy na 42 km i kolejnym miejscem spotkania miała być dopiero meta. Życzyłam mu wtedy dobrej nocy i kolorowych snów i byłam pewna, że pójdzie spać. Okazało się jednak, że dzielny z niego kibic! To są takie chwile i momenty, kiedy bieganie mnie wzrusza. Naładowana dobrą energią pobiegłam dalej. Grzesiek jednak musiał tam zostać jeszcze... godzinę, ponieważ akurat w tym punkcie tak rozwidlała się droga, że biegacze często wybierali tę niewłaściwą. I po kilkunastu takich pomyleńcach wymalował twórcze graffiti dla błędnych rycerzy:

To nie Bangsy - to robota Grzegorza! Możecie poznać po charakterystycznej kresce. Recepty wypisuje mniej czytelnie, więc biegacze mieli farta, że tak wykaligrafował!

Druga połowa biegu minęła mi szybko. Zaczynało świtać, wstawał dzień, wschodzące słońce coraz bardziej ogrzewało. Chociaż byłam na tyle spocona i zmęczona, że każdy powiew wiatru mnie wychładzał, więc biegłam już dalej w wiatrówce, którą tylko od czasu do czasu rozpinałam.

Ostatnie 10 km nastroiło mnie tak pozytywnie i byłam w takiej euforii, że właśnie kończę swój pierwszy ultramaraton, że przebiegłam 100 km, że to taki wyczyn - że dosłownie frunęłam nad ziemią. Mijałam tych, którzy szli i nie mieli siły, by biec i ich uśmiechy i doping jeszcze bardziej mnie determinowały do parcia ku linii mety. Czułam się niesamowicie! Na metę wbiegłam po 13 godz. i 28 min. Byłam 7. kobietą, która pokonała ten dystans, a 5. w swojej kategorii wiekowej. Wśród wszystkich zawodników uplasowałam się na 57. miejscu - w pierwszej połowie. Dla mnie to rekord świata! Niesamowite uczucie! Bardzo wzmacniające.

Sekundy przed metą...
 
I did it!

Przeszczęśliwam!

Zwycięstwo!

A radość i duma w oczach Grzesia - bezcenne!

Sudecka Setka na tyle mi się spodobała, że już rozważam powrót za rok! Wrażenia z biegu mam bardzo pozytywne. Cieszy mnie to, że czuję się rozbiegana - prócz bólu kolan po biegu i stóp (odciski) nie dokuczało mi nic więcej. Nie miałam żadnych skurczy mięśni, nadwyrężeń. Cały czas czułam siłę w nogach i tylko dyskomfortem na zbiegach były obolałe stopy. 
Drugiego dnia po biegu nie bolało mnie już prawie nic, co oznacza, że bardzo szybko się zregenerowałam.

Może to dzięki...
Jak już wiecie bieg lubię kończyć masażem :)
Start w Sudeckiej Setce nastraja mnie bardzo optymistycznie do następnego biegu - już za 2 tygodnie Maraton Gór Stołowych.

Jeśli macie pytania o Sudecką Setkę i chcielibyście, bym o czymś konkretniej napisała to dajcie znać!

A jeśli się przymierzacie do takiego dystansu, ale brak wam odwagi, by podjąć ostateczną decyzję - posłuchajcie Tinychcieć to móc!

Źródło zdjęć trasy, profilu i bufetów - strona internetowa organizatora: www.osir-boguszow.eu

niedziela, 22 czerwca 2014

Sudecka Setka - I did it!

Zostałam ultraską!


Sudecka Setka ukończona! Mam wielką satysfakcję i bardzo dobrze mi się biegło!

7. miejsce open kobiet i 5. w kategorii K30
A w kategorii generalnej (kobiet i mężczyzn): 57 na 129, a więc w pierwszej połowie!

Czas netto: 13:28:19.

Relacja wkrótce!

piątek, 20 czerwca 2014

Sudecka Setka welcome to!

Już za chwilę stanę na linii startu Sudeckiej Setki. Mam niezłą tremę. I nadzieję, że stanę również na linii mety tego mojego pierwszego w życiu ultramaratonu!

Dlaczego Sudecka Setka? W zasadzie dlatego, że nie udało nam się z Olą zapisać na bieg Rzeźnika - ani w ciągu tych 7 minut regularnych zapisów, ani w losowanej dogrywce. I dziś myślę, że to bardzo dobrze, ponieważ każda z nas znalazła dobrą, a nawet lepszą alternatywę! Ja wybrałam Sudecką Setkę i im więcej o niej czytałam i słyszałam od innych biegaczy, tym bardziej się cieszę, że pobiegnę właśnie tu - w Sudetach, właśnie ten bieg!

Dlaczego na swój pierwszy ultramaraton wybrałam dystans 100 km? Uznałam, że skoro byłam gotowa przebiec 78 km (planując udział w Rzeźniku) to przygotowania do 100 km trasy o bardzo przyjemnym profilu nie będą odmienne. No i wreszcie - nie boję się dystansu, nie boję się zmęczenia - w górach pokonywałam nie raz już dłuższe godzinowo trasy - boję się tego co siedzi w mojej głowie i co da o sobie znać w momentach krytycznych. Tzw. "psycha" jest moją słabą stroną. Obawiam się też trochę biegu nocą, ale mimo to jestem dobrej myśli!

Jak trenowałam? To co robiłam ostatnimi tygodniami to może być moja słaba albo przewrotnie mocna strona. Trenowałam zimą do wyprawy górskiej na Island Peak i jednocześnie do startu w Chojnik Maraton - pisałam o moich przygotowaniach w tym poście. Z wyników tych treningów jestem bardzo zadowolona - na górę wdrapałam się bez problemu, nie męczył mnie ani ciężki plecak, ani strome podejścia. Podobnie z Chojnik Maratonem - ukończyłam go zadowolona z wyniku (6:23) i samopoczucia, i bardzo szybkiej regeneracji po. Przez ostatnie trzy tygodnie - czyli po starcie w ChM - nie miałam czasu na długie wybiegania (wyjazdy służbowe, spotkania rodzinne i innego tego typu zobowiązania niestety nie pozwoliły mi na taki długi trening). Skupiłam się zatem na biegach krótszych (12-16 km, w tempie ok 5:05 - 5:15/km) oraz podbiegach (10-15 x ok 100 m). Robiąc podbiegi czułam, że siła biegowa, wytrenowana w górach ciągle jest i bardzo przyjemnie się te wbiegi trenowało! Zatem słabą stroną tych ostatnich dni jest brak długich wybiegań. Albo - jak kto woli - mocną stroną są wypoczęte nogi, nieprzeciążone katorżniczym treningiem. Przychylam się do tej drugiej opcji - nie tylko z uwagi na swój niepoprawny optymizm. Również dlatego, że biegając od kilku już lat, poznałam swój organizm i wiem, że w moim przypadku lepiej jest zrezygnować z dużych obciążeń i paru ciężkich treningów przed startem. Widocznie potrzebuję więcej czasu na regenerację. Otuchy dodaje mi też to, że znam śmiałków, którzy startują w maratonach górskich bez długich wybiegań. Ponieważ to jednak mój pierwszy tak długi dystans - nie ma co snuć więcej rozważań, co lepsze. Już niebawem będę mogła to przecież sprawdzić własnonożnie!

Dla odmiany? Trening przeplatany dwoma nocami z tańcami do rana - jak by nie było, jest to jakaś forma aktywności, wysiłku i treningu nóg :) Kosztem wprawdzie snu, więc trudno powiedzieć czy polecam jako regularną jednostkę treningową. Na pewno jeśli trzeba podreperować nastrój czy wymęczoną pracą lub intensywnymi treningami głowę.

Niedospana... W tym tygodniu trochę mnie wymęczyły podróże służbowe i jestem niedospana, ale ponieważ nie jest to nagromadzone zmęczenie (wcześniej dbałam o higienę w tym względzie) mam nadzieję, że adrenalina zadziała i co najwyżej dopiero po biegu będę potrzebowała więcej na regenerację.

Strategia? Cóż... to jest najtrudniejszy punkt programu. Wiem, że mam biec na początku wolniej, by rozłożyć siły na całe 100 km. Tyle z teorii. W praktyce zrobię pewnie tak jak zawsze - wsłuchując się w swoje ciężko pracujące mięśnie, oddech i mniej w podszepty centrum dowodzenia, które będzie chciało mnie na 72 km odwieść od pomysłu, by biec dalej! Prawdę mówiąc (pisząc) nie mam szczególnej strategii. Za mało takich biegów doświadczyłam, by już jakieś wnioski na przyszłość wysnuwać. Naczytałam i nasłuchałam się wiele, ale to są przecież czyjeś subiektywne doznania, rady i przeżycia i nie wiadomo, czy się sprawdzą w moim przypadku. Mądrzejsza będę po i może wtedy uda mi się wybrać dla siebie jakiś zbiór prawd na biegi ultra. Startuję za postanowieniem, że chcę po prostu ukończyć ten bieg. Poznać ten dystans, siebie. Zmierzyć się ze swoją głową. Ale zrobić to bez kontuzji, mimo wszystko gdzieś w niedalekiej odległości od strefy komfortu. Na rekordy i większe wyzwania przyjdzie jeszcze czas!

Przed startem? Mimo, że Sudecka Setka startuje o 22:00 przygotowałam sobie swoje Śniadanie Mistrzów (któremu poświęcę niebawem odrębny wpis) i zamierzam je zjeść... przed biegiem na kolację. To taki mój mały rytuał i odmienna godzina startu niż zwykle nie przeszkodzi mi w jego realizacji. A będę miała pewność, że na conajmniej 6-7 godz. wystarczy mi energii. Resztę uzupełnię na bufetach.


Samopoczucie? Syndrom Napięcia Przedstartowego... od popołudnia irytuje mnie dosłownie wszystko, każdy drobiazg (brudne kafelki w kuchni, kipiący kosz na pranie, niepodlane kwiatki na parapecie, przeterminowany ser w lodówce...). W takich chwilach obrywa się najbliższym (przepraszam Grzesiu!!!). Cóż - moje bieganie jest absolutnie kobiece - z całym dobrodziejstwem zmienności nastrojów. W głębi duszy jednak się na ten bieg bardzo cieszę i mimo, że jestem taka poddenerwowana intuicyjnie czuję, że będzie dobrze!

Start za 22 godziny! Trzymajcie kciuki i zapraszam za parę dni na relację z biegu.

 

wtorek, 17 czerwca 2014

Ciekawe biegi - lato i jesień 2014 - część 1

Jeśli nie macie jeszcze planów biegowych na drugą połowę tego roku lub czujecie niedosyt po wiosennych startach albo ostrożnie zapisaliście się tylko na jeden bieg, po którym poczuliście jednak, że to jest to i chcecie więcej - to ten wpis jest wart Waszej uwagi!

Poniżej prezentujemy wybór ciekawych, naszym zdaniem, imprez biegowych - górskich, na dłuższych dystansach - które odbędą się w drugiej połowie 2014 r. i na które można się jeszcze zapisać.

Oto one:

Część 1 - LATO:

TRANSJURA 
http://www.transjura.pl/
Jura Krakowsko-Częstochowska 
4-6 lipca 2014 r.
195 km
100 mil
100 km
42 km

oraz dwie trasy rowerowe: 90 i 190 km.

UWAGA! zapisy trwają jeszcze tylko do 1 lipca!

BIEG PRZYJAŹŃ TRZECH NARODÓW - GORAL MARATHON 
http://www.goralmarathon.com/pl/
Istebna - Trójstyk
5 lipca 2014 r.
50 km
73 km
93 km
spore przewyższenia!

II DOLNOŚLĄSKI FESTIWAL BIEGÓW GÓRSKICH http://www.dfbg.pl/
Lądek Zdrój
17-19 lipca 2014 r.
Bieg 7 szczytów 240 km
Super Trail 140 km
K-B-L 90 km
maraton
półmaraton
10 km - Bieg na Śnieżnik

BESKIDY RUN ADVENTURE - trzyetapowy bieg na długim dystansie http://www.runadventure.com/
Wielki Stożek, Wielka Racza, Skrzyczne
18-19-20 lipca 2014 r.
36,6 km
31,5 km
44 km

VI MARATON KARKONOSKI  
www.maratonkarkonoski.pl
Szklarska Poręba
2 sierpnia 2014 r.
46,7 km


CHUDY WAWRZYNIEC  
www.chudywawrzyniec.pl
Rajcza
9 sierpnia 2014 r.
50km
80 km

TRZY RAZY ŚNIEŻKA - RAZ MOUNT BLANC
3razysniezka.pl
Karpacz
16 sierpnia 2014 r.
20 km
33 km
57 km

ULTRA SKY MARATHON 6XBABIA, 3XBABIA, 1XBABIA
ultrababia.pl
Zawoja, Babia Góra
23 sierpnia 2014 r.
39 km
70 km
100 km

10. GORCE MARATON
www.maratongorce.pl
30 sierpnia 2014 r.
40 km

BIEG 7 DOLIN
www.festiwalbiegowy.pl
Krynica Zdrój
6 września 2014 r.
36 km
66 km
100 km

To co? Gorąco zachęcamy do startów! Dajcie znać, w którym biegu zamierzacie wziąć udział, to może się spotkamy. 

Lista ciekawych biegów na JESIEŃ 2014 - niebawem, więc czytajcie bloga na bieżąco, a na pewno nie przegapicie!


sobota, 14 czerwca 2014

Chojnik Maraton 2014

Mijają właśnie 2 tygodnie od mojego startu w tegorocznym Chojnik Maraton, więc czas najwyższy na relację.
Gotowi do startu: Mateusz, Anita i ja

Był to mój drugi start w maratonie górskim - pierwszym  był zeszłoroczny Maraton Gór Stołowych. MGS do niedawna reklamował się jako najtrudnieszy bieg górski w Polsce, więc stając na linii startu Chojnik Maraton myślałam sobie, że skoro dałam radę pobiec bez wielkiego zmęczenia MGS, to również z tym biegiem powinnam sobie poradzić. I poradziłam!

Zajęłam 5. miejsce w swojej kategorii wiekowej (K30) i 7. w kategorii open kobiet. Czas netto: 6:23:57.




Kategoria K30 to najsilniejsze zawodniczki, więc jest z kim rywalizować! 
Dla przypomnienia dodam, że Ola - współautorka tego bloga - w zeszłym roku zajęła 1. miejsce w kategorii kobiet, z czasem: 6:00! 

Mój czas nie jest zatem rekordem trasy :) ale i tak na mecie duma mnie rozpierała, przede wszystkim dlatego, że tym razem dałam z siebie dużo. Mam taką skłonność, by podczas biegu poruszać się w swojej strefie komfortu i rzadko udaje mi się wyjść (wybiec!) poza nią i przykręcić śróbę. Tym razem starałam się jednak samą siebie przekonywać, by nie przechodzić do marszu, gdy wydawało mi się, że bieg bardzo męczy czy też by wracać do truchtu po każdym stromszym podejściu.

Organizacyjnie zawody są na medal! Start i biuro zawodów zlokalizowane są na łące, która w tym czasie służy również za pole namiotowe. Każdy biegacz ma możliwość nocowania w odległości paru kroków od startu! Dostępne są toalety (toitoi), nie ma natomiast żadnych innych sanitariatów.

Pogoda również dopisała i po sporych opadach deszczu na parę dni przed biegiem, w dniu startu było przyjemnie ciepło - później nawet za ciepło - bezchmurne i bezwietrzne niebo. Wielkie podziękowania należą się Danielowi Chojnackiemu - organizatorowi Chojnik Maraton - ponieważ od odbioru pakietów startowych, przez ilość i jakość bufetów, wyjątkową atmosferę na mecie pod zamkiem Chojnik, do ogniska na zakończenie zawodów - wszystko przebiegało sprawnie i w bardzo przyjemnej atmosferze. Daniel zadbał również o to, by nikt nie był zaskoczony trasą i podczas odprawy szczegółowo omówił warunki na niej panujące, wskazał gdzie czekają nas ciężkie podbiegi, gdzie strome i skaliste zbiegi, gdzie będą czekali sanitariusze (na szczęście mieli mało pracy!) i gdzie w tym roku pojawi się dodatkowy bufet, by na końcowym odcinku trasy nikt nie opadł z sił!

Bufetów było pięć, a na każdym woda i izotonik do picia oraz owoce (banany, arbuzy i rodzynki) do jedzenia. Na każdego czekał też uśmiech i dobre słowa - to naprawdę dodaje energii do dalszego biegu!

Wracając do samego biegu - trasa wcale nie jest łatwiejsza niż MGS, a pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że ten maraton jest trudniejszy z uwagi na długość podbiegów. Spójrzcie sami - oto profil trasy:

Pierwsza połowa pod górę! Teraz już wiem dlaczego właśnie te pierwsze 20 km miałam wrażenie, że więcej idę, truchtam i marszobiegnę, co najwyżej. Ten brak dłuższych odcinków płaskiego terenu, na którym nogi mogłyby trochę odpocząć, a oddech ustabilizować się, sprawiły, że nie mogłam złapać swojego rytmu. Wydawało mi się, że się bardzo ciężko biegnie i że jak tak dalej pójdzie to się wymęczę na tym biegu strasznie! Mimo to czas mijał mi wyjątkowo szybko i gdy tylko zaczął się zbieg w kierunku schroniska pod Łabskim Szczytem (od ok 18-19 km) poczułam wiatr w żaglach! Ten zbieg jest moim zdaniem najpiękniejszą częścią trasy. Rozpędziłam się tu na całego, wyłączyłam wszelkie hamulce w głowie, które mogłyby podpowiadać, by trochę zwolnić. I po prostu biegłam! 


A dalej czarnym szlakiem w kierunku fragmentu trasy, przed którym przestrzegał nas na odprawie Daniel - czyli kamienistego potoku. Mieliśmy tu nie starać się stawiać nóg na kamieniach, które są bardzo śliskie, tylko biec "rynienką" tak jak płynie woda. Na końcu tego kamienistego szlaku stał ambulans i uśmiechnięta grupka wesołych sanitariuszy :)

Ten fragment biegłam bardzo skupiona i mimo paru poślizgnięć utrzymałam równowagę i nawet suchą stopą mogłam biec dalej. Trzeba było jednak bardzo uważać, gdzie się stawia stopy - wybierać kamienie najbardziej suche, nie obłe, co płytsze miejsca w wodzie, uważać na gałęzie wystające z bardzo gęstego zagajnika. W tym miejscu spotkałam Grzesia, który miał czekać w okolicach 3. bufetu, ale tak mu się spodobała rola operatora kamery GoPro, że wypuścił się na rekonesans w poszukiwaniu większych wrażeń niż biegacze na popasie. Jako miłośnik horrorów liczył, że na tym ostrym zbiegu będzie się lała krew! Żaden z biegaczy nie dał mu jednak tej satysfakcji...
Byłam na tyle skupiona, że nawet nie spojrzałam w tę kamerę, by skomentować jak się biegnie. Zdołałam tylko odpiąć pas z bidonem, rzucić go w jego kierunku i krzyknąć, że dalej poradzę sobie bez!

Po raz pierwszy doświadczyłam na tym biegu takiego pełnego skupienia na trasie. Zwykle biegam z muzyką - jeśli nie całe zawody to przynajmniej włączam ją, gdy opadam z sił, by się zmotywować do dalszego biegu. Tu byłam tak skoncentrowana na tym, gdzie stawiam nogi, że muzyka nie była mi potrzebna. Czas dzięki temu też szybciej mijał.

Drugą połowę maratonu biegło mi się świetnie i minęła jeszcze szybciej niż pierwsza. Przebiegłam ją też w krótszym czasie, co mi się rzadko zdarza (tu zapewne pomógł profil trasy). Po ostrym podejściu (o biegu nie było w ogóle mowy na tym odcinku) biegłam już do końca, na mniej trudnych technicznie odcinkach rozpędzając się znowu bez ograniczeń. 


Podczas biegu popełniłam jeden błąd - nie wyciągnęłam uwierających kamieni z buta. Poskutowało to bolącmi bąblami na piętach, które biegnąc w dół tak nadwyrężyłam, że nie nadawały się do żadnej reanimacji. Popękały (bąble, nie stopy) i bardzo bolały. Nie polecam tego braku rozwagi. Lepiej zatrzymać się i wytrzepać buty, niż tak się męczyć.

Na szczęście radość na mecie zrekompensowała ten ból.

A że uwielbiam wszelkie masaże to chętnie poddałam się i temu - masaż pośladków w wykonaniu Grzesia. A raczej akupresura :)

Medal, zimne piwo i róża - bieganie jest piękne!


czwartek, 12 czerwca 2014

Who is who - cz. 2


Dziś przedstawiamy Wam kolejne dwie Panie - Magdę Łączak i Ewę Majer. Obie panie fantastycznie czują się na ultra dystansach. Zapraszam do lektury!

Magdalena Łączak
Data urodzenia: 3 lipca 1978
Miejsce zamieszkania: Mielec

fot. Jan Wierzejski
Członek teamu Salomon Suunto Team, reprezentantka Polski na mistrzostwach świata w długodystansowych biegach górskich, pierwsza kobieta na mecie Biegu Ultra Granią Tatr z czasem 10h38:53, ósma w kategorii generalnej.
 
W podstawówce unikała lekcji WFu jak ognia. W liceum miała z niego zwolnienie. Jednak od zawsze lubiła spędzać czas w górach.

Do pierwszego biegania „zmusił” Magdę jej narzeczony - Paweł Dybek. W jednym z wywiadów opowiada, że było to okupione strasznymi kłótniami, ponieważ uważała bieganie za zupełnie pozbawione sensu. Jednak dała się namówić.

Początkowo Magda biegała na potrzeby rajdów przygodowych. Już pierwszy z nich - Adventure Trophy w 1999 roku – uświadomił jej, że żeby uzyskać w nich dobry wynik, trzeba biegać.

Magda zanim jeszcze usłyszało o niej środowisko biegowe dużo startowała w maratonach rowerowych.
 
Zapytana o jej pierwszy górski bieg odpowiada, że nie pamięta kiedy to było. Prawdopodobnie był to Mountain Marathon organizowany w Kotlinie Kłodzkiej.
To wtedy Magda stwierdziła, że bieganie w górach jest przyjemniejsze niż bieganie w Mielcu, gdzie jest raczej płasko.

Magda podkreśla, że bardzo dużo zawdzięcza Izabeli Zatorskiej, poznanej przypadkowo w 2010 r, podczas biegu na Śnieżkę. Iza Zatorska pomogła Magdzie w ułożeniu planu treningowego,  podpowiadała, co robić, żeby było lepiej, co jak widać, przyniosło niesamowite efekty. Dużo zawdzięcza również swojemu narzeczonemu Pawłowi Dybkowi, który jak twierdzi nie widzi swojego udziału w rewelacyjnych wynikach Magdy.

Biega od 60-110 km tygodniowo, co zajmuje jej od 5 do 11 godzin. Dużo trenuje w górach. W okresie letnim w górach jest co tydzień, maksymalnie co dwa tygodnie. Nie zawsze treningowo, czasem są to zawody.

Magda przyznaje, że biegania w górach powinno być więcej, jednak ciężko jej pogodzić pracę (prowadzi działalność gospodarczą świadczącą usługi w dziedzinie bhp, ochrony przeciwpożarowej oraz w dziedzinie ochrony środowiska) z bieganiem ultra. W tygodniu trenuje w mieście na płaskim albo w okolicznym lesie gdzie największy podbieg ma 150 m z kilkunastometrowym przewyższeniem.


SEZON 2013 (wycinek osiągnięć Magdy)
1 miejsce -Maraton Gór Stołowych
1 miejsce - Maraton w Lądku Zdroju
3 miejsce MP - Maraton Karkonoski
1 miejsce - Bieg Ultra „Granią Tatr”
1 miejsce – Bieg 7 Dolin – Ultramaraton 100 km

Ewa Mejer
Data urodzenia: 1982
Miejsce zamieszkania: Dobczyce

fot. Paulina i Fabio Mikołajczyk
Jest biegaczką górską, ultramaratonką i instruktorką fitness. Z wykształcenia jest gastronomem o profilu dietetetycznym. Przygoda Ewy z bieganiem zaczęła się w dzieciństwie, od zawsze była bowiem ruchliwym dzieckiem. Z biegiem lat zabawa w bieganie przekształciła się w prawdziwą pasję, bez której nie wyobraża sobie obecnie życia.

Aż trudno uwierzyć, ale Ewa Majer, jedna z najlepszych w kraju ultramaratonek - która w listopadzie skończy 32 lata i jest matką dwójki dzieci: 10-letniej Laury oraz 6-letniego Leona - nie ma w swoim życiorysie żadnego sportowego epizodu.

Jej przygoda z długodystansowymi biegami zaczęła się w marcu 2011 roku. Ewa Majer wystartowała wówczas w półmaratonie warszawskim, rozgrywanym na asfalcie.

Pierwszy maraton - na dodatek na górskiej trasie - pokonała pół roku później - we wrześniu pobiegła w Gorce Maraton z metą na Długiej Polanie w Nowym Targu.
Jej taktyką na zwycięstwo jest rozsądne rozkładanie sił na trasie. Bieganie tak, jak podpowiada jej organizm. Bez zegarków, pulsometrów czy innych nowinek.

Ewa Majer podkreśla jednak, że nie jest zawodową biegaczką, która kieruje się zasadą „Jeśli chcesz być silnym – biegaj, chcesz być pięknym – biegaj, chcesz być mądrym – biegaj”.

W tym roku Ewa pokazała wielką klasę na trasie Chojnik Maratonu zwyciężając wśród Pań.