W poprzednim poście opowiadałam Wam o
biegu charytatywnym, który odbył się 04 maja 2014 r. w
Poznaniu i wielu innych miastach na całym świecie. Biegi na każdej
z 34 trasach wystartowały w tym samym czasie. W Poznaniu bieg
wystartował w samo południe, w Londynie o godz. 11.00 czasu
lokalnego, w
Berlinie również o godz. 12.00 czasu lokalnego. W New
Jersey biegacze musieli bardzo wcześnie wstać, bo startowali o
godz. 5.00 rano, na
Tajwanie natomiast o godz. 18.00. Całość
wpływów z
biegów –
m.in. z opłat startowych
(w Polsce to kwota 120 zł od każdego biegacza), przeznaczone
zostanie na fundację Wings for Life, która finansuje badania nad
sposobami leczenia uszkodzeń rdzenia kręgowego.
Szczerze
mówiąc zastanawiałam się na jaki wynik biec. Jako, że dawno nie
biegałam po asfalcie nie wiedziałam jakie tempo obrać. Obstawiałam
czas od 6:00 min/km po 5:30 min/km. Tak
bezpiecznie, żeby to było przyjemne niedzielne wybieganie.
Nieśmiało myślałam o dystansie półmaratonu ale gdybym
przebiegła 15 km, też byłabym bardzo zadowolona.
Po
zapisaniu się na bieg dołączyłam do fanpage'u Wings for Life
World Run. Trzeba przyznać, że dzięki temu docierało do mnie
mnóstwo przydatnych informacji. Kiedy odebrać pakiet (sobota do
18:00, niedziela – dzień biegu -
do
10:30), w jakiej strefie startowej stanąć, itp. Oczywiście
wszystkie te informacje można było znaleźć w regulaminie, jednak
organizatorzy przypominali o tym jeszcze za pośrednictwem facebooka.
W związku z tym, że nie było mnie w weekend w domu (treningowo
przypominałam sobie jak ciężka jest trasa Chojnik Maratonu – oj
ciężka :/), i nie miałam dostępu do internetu, informacja o
obowiązku jak najszybszego pojawienia się w biurze zawodów w celu
odbioru pakietu trochę mnie zestresowała. Organizatorzy ostrzegali,
że niewielu biegaczy odebrało w sobotę pakiety, stąd przewidują
gigantyczne kolejki w niedzielę i by ich uniknąć radzili pojawić
się jak najwcześniej. Jako, że należę do usłuchanych biegaczek,
po pakiet byłam już o 9:40. Przypominam, że startowaliśmy o
12:00. Wiem,
wiem...
trochę przesadziłam ;) Ale
dzięki temu odebrałam spokojnie pakiet, przebrałam się,
przypięłam numer, upolowałam kilka gwiazd, z którymi wymieniłam
uwagi na temat biegu i spokojnie udałam się na miejsce zbiórki
teamu, w którego barwach wystąpiłam.
Przy
okazji byłam świadkiem ciekawej sytuacji. Do biura zawodów
przyszedł mężczyzna z synem, który na moje oko miał ok. 14 lat.
Mężczyzna grzecznie zapytał czy syn może wystartować. Chciał
biec z synem, w tempie młodego i powoływał się na bieg w
szczytnym celu, i to że chciałby pokazać synowi jak fajne jest
bieganie. Przekonywał że bierze pełną odpowiedzialność za syna,
że sam, jak to ujął, jest medykiem ;) i się nim zaopiekuje.
Niestety - w regulaminie znajdował się punkt, który mówił, że
wszyscy uczestnicy najpóźniej w dniu biegu muszą mieć ukończone
18 lat. Chłopak
nie mógł biec. Nie wiem czy jego tata pobiegł, nie chciałam już
dłużej podsłuchiwać. Zastanawia mnie tylko czy tak jak w
przypadku wielu innych biegów w tym wypadku nie powinno było
wystarczyć oświadczenie
rodzica o zgodzie na udział
w biegu swojego
dziecka.
Bo szczerze mówiąc, nie
wiem
jak to się ma do krzewienia biegania jako najprostszej formy ruchu
wśród dzieci i młodzieży? Nie wiem co o tym sądzić...
Wracając
do biegu – wystartowaliśmy punktualnie o 12.00. Pierwsze kilometry
bardzo delikatnie, towarzysko, kontrolując jednak jednym okiem jak
biegnie mój dyrektor (a trzeba przyznać, że jest wytrawnym
biegaczem i jak się również okazało – triatlonistą).
Kilometry
mijały błyskawicznie. Nie wzięłam żadnego super-hiper sprzętu
pomiarowego, tylko stoper, który jak zawsze włączyłam trochę za
późno. Dlatego nie wiedziałam jak szybko biegnę. Wstyd przyznać
ale dopiero na 9 kilometrze zobaczyłam
oznaczenie kilometrów, wcześniej przez tłok mi to umknęło.
Brzmię
jak jakaś sierota... a na prawdę nie zawsze taka jestem.
Nie
uważam, żeby trasa była wymagająca. Nie było jakiś koszących
podbiegów.
Ostatecznie
samochód złapał mnie na 23,56 kilometrze. Jestem zadowolona z
wyniku. Zawsze jest jednak „ale”, bo czuję, że mogłabym
szybciej. W przyszłym roku minimum 25 km.
O
tak! Zdecydowanie chcę biec za rok. W tym nie musiałam płacić 120
zł opłaty startowej. Dzięki
spółce, w
której pracuje,
start kosztował mnie tylko trochę wysiłku. W przyszłym, nawet
jeśli firma nie zafunduje pracownikom
startu, co nota bene uważam za świetny pomysł promocji zarówno marki, jak i aktywnego spędzania czasu wolnego, chcę móc powiedzieć, że dołożyłam cegiełkę do tej
wspaniałej akcji.
Z
ważnych informacji – w Poznaniu wśród kobiet triumfowała Aga
Gołąb po przebiegnięciu 38,8 km, a wśród mężczyzn Grzegorz
Urbańczyk, złapany na 49 kilometrze. Jeśli to nie robi na Was
wrażenia, co powiecie na 78,57 km Lemawork Ketema (ETH) i 54,79 km
przebiegnięte przez Elise Selvikvag Molvik (NOR)? Dla mnie to istne
szaleństwo!
A
teraz mam dla Was konkurs. Nagradzam pierwsze trzy osoby, które
prawidłowo
odpowiedzą na poniższe pytania koszulkami technicznymi do biegania:
- W teamie jakiej spółki startowałam i reprezentowałam?
- Jak nazywają się osoby znajdujące się koło mnie na zamieszczonych w poście zdjęciach? (imiona i nazwiska)
Odpowiedzi kierujcie na adres mailowy: biegaczki@gmail.com wraz z informacją pod jaki adres wysłać koszulkę i jaki rozmiar koszulki nosicie.
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co Ty na to? Podziel się z nami!