czwartek, 29 maja 2014

Everest dla biegaczy - wyniki

Kontynuując poranny wpis z przyjemnością informuję, że:

na podium tegorocznego The Everest Hillary Tenzing Marathon stanęło dwóch Polaków!

  1. Robet Celiński z czasem 04:39:39 - 1st Foreigners Open Category
  2. Radek Serwiński z czasem 05:43:05 -  2nd Foreigners Open Category
  3. Trzeci w kategorii obcokrajowców wbiegł na metę Timothy Watson z Wielkiej Brytanii, z czasem 05:45:00.
Na stronie maratonu nie opublikowano jeszcze wyników kobiet w kategorii obcjokrajowczyń :)

Więcej informacji tu: http://www.everestmarathon.com/article-Raceresults2014#&panel1-1

Cieszymy się i gratulujemy!
















Everest dla biegaczy


Gdy umieszczam ten wpis, właśnie rozpoczyna się najwyższy maraton świata, czyli The Tenzing-Hillary Everest Marathon (THEM). Maraton ten organizowany jest jedenasty raz, a odbywa się 29 maja ku pamięci pierwszego wejścia na szczyt Everestu. Upamiętnia 29 maja 1953 r. kiedy to Sir Edmund Hilary i Tenzing Norgay Sherpa zdobyli dach świata!


Jak na maraton górski bieg ten jest o tyle nietypowy, że trasa, z wyjątkiem dwóch stromych podbiegów, wiedzie „z górki”, czyli odwrotnie niż zazwyczaj w biegach górskich, włączając te anglosaskie. Chociaż, aby wziąć w nim udział, trzeba dojść do startu, który znajduje się na wysokości 5364 m n.p.m! I ta „dojściówka” wiedzie już jak najbardziej pod górę. Pokuszę się o stwierdzenie, że dla wielu zawodników może być cięższą przygodą niż właściwy bieg. Wiem, bo właśnie niedawno tamtędy szłam z 17 kg plecakiem i były dni, gdy za kolejnym wzniesieniem, za którym miał czekać nasz nocleg, ukazywało się następne strome zbocze do pokonania. Kondycja biegacza bardzo się przydaje w takich wędrówkach, choć wcale nie oznacza szybszej aklimatyzacji na wysokości. Raz, na wysokości ok 4.000 m. n.p.m., w dniu aklimatyzacji (czyli pozostania na tej samej wysokości przez parę dni, by przyzwyczaić się do wysokości) próbowałam trenować zbiegi. Po paru minutach biegu serce łomotało jak oszalałe i trudno było złapać oddech…


Właśnie z powodu aklimatyzacji uczestnicy maratonu spędzają na szlaku prowadzącym do startu ok. 2 tygodni, by zaadoptować organizm do rozrzedzonego powietrza i cięższych warunków panujących w wysokich górach. Wiele osób potrzebuje też czasu, by zaprzyjaźnić się z tamtejszą florą bakteryjną.


W informatorze dla uczestników, na stronie maratonu, widnieje informacja, że uczestnicy spotykają się w Katmandu – stolicy Nepalu. Do Katmandu każdy dociera na własną rękę, by potem razem z pozostałymi biegaczami polecieć do Lukli i stąd wędrować przez góry aż do linii startu, czyli bazy pod Everestem: Everest Base Camp. Jest to baza wypadowa dla wspinaczy, którzy zamierzają zdobyć najwyższy szczyt świata, atakując go od nepalskiej strony.


W tym roku w bazie będzie już pusto i cicho. 18 kwietnia w okolicy tzw. Ice Fall zeszła potężna lawina, powodując śmierć kilkunastu szerpów, którzy przygotowywali drogę dla wspinaczy (montując drabiny i poręczówki, po których wspinający się na Everest mogą przejść bardzo trudny i pełen szczelin fragment lodowca). Atmosfera po tym tragicznym wydarzeniu była w górach odczuwalna. Niemal w każdej wiosce spotykaliśmy ludzi, którzy stracili w lawinie bliskie osoby. Inne nastroje panowały w samej bazie (i w mediach) po informacji o zamknięciu sezonu wspinaczkowego na Everest w tym roku. Te wydarzenia to osobny temat, na który mogę napisać innym razem lub podzielić się swoimi spostrzeżeniami z chętnymi drogą mailową.


Wracając do lokalizacji startu tego najwyższego maratonu na świecie. Zwykle baza o tej porze roku tętni życiem za sprawą licznych ekspedycji na Everest. Myślę, że jest to niesamowite miejsce, z którego, by zmierzyć się ze swoim celem, jedni startują w górę, a drudzy w dół!


Trasa maratonu wiedzie z bazy pod Everestem na wysokości 5364 m n.p.m. do Namche Bazar – 3446 m n.p.m., a jego dystans jest klasycznym dystansem maratońskim i wynosi 42,195 km. W wyższych partiach biegacze mogą napotkać śnieg i lód, chociaż w tym roku nie ma takiego zagrożenia, gdyż z uwagi na zbliżający się monsun, w górach jest już dosyć ciepło.

Organizatorzy reklamują bieg stwierdzeniem, że jest to najbardziej spektakularny wyścig na świecie! Kto był w Himalajach, przyzna, że trudno się z tym nie zgodzić!

Fragment trasy maratonu

fot. M. Kucharczyk

fot. M. Kucharczyk

W tym roku The Everest Hilary Tenzing Everest Maraton ma również polski akcent! I to nie po raz pierwszy. W biegu weźmie udział Robert Celiński, którego celem jest zajęcie pierwszego miejsca w kategorii „nie-tubylców”. Dla Szerpów Himalaje to naturalne warunki – wysokości, na których się rodzą, żyją, pracują i biegają, dlatego też żaden biegacz spoza tego regionu nie ma szans, by z nimi wygrać. Szerpowie to tacy himalajscy Kenijczycy, choć budową ciała się akurat bardzo różnią.
Więcej informacji o planach Roberta znajdziecie na jego profilu na Facebook’u pod hasłem: Projekt Himalaje.


Ja, wyjątkowo, trzymam kciuki nie tylko za Roberta, a również za zaprzyjaźnionych Miriam i Newanga, którzy prowadzą hotelik w miejscowości Kyangjuma (3625 m n.p.m) i którzy dzięki życzliwości i zaangażowaniu moich Przyjaciół – Moniki i Jakuba, zorganizują dla Roberta prywatny bufet! 
O właśnie tu:
fot. M. Kucharczyk

A wszystko dzięki temu, że gdy Monia i Jakub gościli u Miriam i Newanga, tak się z nimi zaprzyjaźnili, że postanowili zostać w Kyangjuma parę dni. Miejscowość ta leży akurat powyżej Namche Bazar – na drodze do bazy pod Everestem i tym samym na trasie maratonu! Obserwując codziennie zmagania Roberta z upałem i wszechobecnym kurzem z piasku, w końcu go zaczepili, wypytali co i jak, i namówili swoich gospodarzy do przygotowania izotonika zgodnie z instrukcją Roberta (woda, cola i miód).

fot. M. Kucharczyk



Robertowi patriotycznie życzymy powodzenia!

Wyniki maratonu można będzie sprawdzać tu: http://www.everestmarathon.com/intro w zakładce Race Results. Postaram się po biegu napisać jak poszło Robertowi i innym zawodnikom. Dodam jeszcze tylko, że Robert był już na czele „nie-szerpowskiej” stawki w 2005 r., kiedy to zajął I miejsce pobijając jednocześnie rekord trasy w kat. zawodników zagranicznych.



Everest jest tak popularną górą, że nie tylko ekspedycji wspinaczkowych przybywa z roku na rok. Staje się również mekką biegaczy, co sprawia, że maratony z Everestem w nazwie są już trzy!


Prócz opisanego powyżej, co dwa lata, w listopadzie, odbywa się również Everest Maraton. Kolejna edycja zaplanowana jest na listopad 2015 r. Co ciekawe, organizatorzy podają, że maraton ten jest wpisany do księgi rekordów Guinnessa jako najwyższy maraton na świecie. Dziwi mnie to o tyle, że start tego maratonu znajduje się w miejscowości Gorak Shep na wysokości 5.184 m n.p.m., czyli poniżej bazy pod Everestem (linii startu EHTM). Informacje o tym maratonie znajdziecie na stronie pod adresem: http://www.everestmarathon.org.uk


Trzecim maratonem z tej serii jest the Mount Everest Challenge Marathon, organizowany jesienią, w Darjeeling. W tym roku ten maraton odbędzie się 18 października. Trzy dni wcześniej rozpocznie się bieg na dystansie 100 mil! Więcej informacji tu: http://www.himalayan.com


Za dwa lata Monia i Jakub zamierzają się pobrać w Nepalu, organizując przyjęcie weselne w Kyangjuma. Dwa lata to w sam raz, by rozpocząć przygotowania do takiego maratonu, prawda? W prezencie weselnym pobiegnę za ich szczęście!

Ania

środa, 28 maja 2014

Pogoń za wilkiem

http://www.pogonzawilkiem.lubonskikb.pl/



Termin:
26 lipca 2014 r.

Miejsce:
Wielkopolski Park Narodowy

Charakterystyka trasy:

Trasa wiedzie w 100% po duktach leśnych

Termin zapisów:
Do wyczerpania limitu miejsc

Limit uczestników:
400 osób

Opłata startowa:
od 05 maja do 18 lipca - 50 zł
od 19 lipca do 25 lipca - 70 zł
w dniu zawodów - 80 zł

Konto (opłata startowa):
Stowarzyszenie Luboński Klub Biegacza
ul. Wojska Polskiego 138
62-030 Luboń,
Numer konta: 39 1020 4027 0000 1202 1041 9564
Tytułem: NAZWISKO, IMIĘ - opłata startowa

Odbiór pakietów:
26 lipca 2014 r. (8:00-9:30) parking przy głównej drodze prowadzącej do Dyrekcji WPN.

Depozyt:
Torby/worki własne przekazane organizatorowi w sobotę do godz. 9:30. Brak limitu wagowego

Sanitariaty:
Przy biurze zawodów będą znajdować się toalety, brak natrysków.

Start:
10:00, w pobliżu siedziby Stacji Ekologicznej UAM, 62-050 Mosina, Jeziory

Meta:
W pobliżu siedziby Stacji Ekologicznej UAM, 62-050 Mosina, Jeziory

Długość trasy:   
10 km

Bufet:
ok. 5 km (woda)

Limit trasy:
1,5 h

Zakończenie:
ok. 12:00

Atrakcje:
Biegi dla dzieci (zapisy startują 1 czerwca 2014 r.). Miasteczko Młodego Sportowca (zabawy ruchowe dla dzieci i młodzieży)



poniedziałek, 26 maja 2014

II Chojnik Maraton w pigułce

http://chojnikmaraton.pl/



Termin:
31 maja 2014 r

Odbiór pakietów:
Piątek (18:00-22:00), Sobota (7:00-8:00) Sobieszów (dzielnica Jeleniej Góry), na polanie pod zamkiem Chojnik przy ulicy Zamkowej

Noclegi:
Możliwość bezpłatnego rozbicia namiotu na polanie pod zamkiem Chojnik (brak pryszniców), wynajęcie pokoju w okolicznych pensjonatach (ceny od 35-60 zł/os.)

Depozyt:
Transportowany na metę. Torby/worki własne przekazane organizatorowi w piątek do 22:00, albo w sobotę do 8:00. Limit wagowy 3 kg. W zamku Chojnik nie ma możliwości wzięcia prysznica (dostępna „kąpiel” w umywalce).

Start:
9:00, Sobieszów (dzielnica Jeleniej Góry), na polanie pod zamkiem Chojnik przy ulicy Zamkowej

Meta:
Zamek Chojnik (2 km od startu/bazy zawodów)

Długość trasy:   
43 km

Suma podbiegów:
2200 m

Suma zbiegów:
2033 m

Punkty żywieniowe:
5 km,10 km (po 5 km), 23 km (po 13 km), 36 km (po 13 km), 43 km (po 7 km)

Limity czasu:
2h 10 min (na 2 bufecie), 4 h 10 min (na 3 bufecie)

Limit całej trasy:
8 h

Zakończenie:
ok. 20:00

Atrakcje:
Biegi dla dzieci (9:30-10:30). Impreza integracyjna i ognisko po zakończeniu (kiełbaski i inne pyszności we własnym zakresie)

środa, 21 maja 2014

Co frustruje biegaczy?


Wyobraźcie sobie idealny scenariusz: siadacie w listopadzie z kartką i długopisem w ręce. Macie otwarty kalendarz biegów górskich i wypisujecie poszczególne biegi, w których chcielibyście wziąć udział w kolejnym roku. Konstruujecie tabelę z dwunastoma kolumnami – miesiącami. Wpisujecie w nie konkretne biegi, terminy w których startują na nie zapisy. W tabeli umieszczacie nawet daty graniczne uiszczenia najniższej opłaty startowej. Rozkładacie sobie w czasie wydatki, tak by domowy budżet nie ucierpiał za bardzo ze względu na waszą biegową pasję. Uśmiechacie się w duchu – pierwszy krok do nowego sezonu za wami. Jest plan startowy. Teraz należy tylko trenować.

Czy aby na pewno?

Okazuje się, że niestety nie.

Opisana powyżej sytuacja dotyczy mojej osoby. Lubię metodycznie podejść do tematu. W tym roku zaplanowałam sobie średnio jeden "poważniejszy" start w miesiącu. Dobierałam biegi pod względem długości trasy, jej atrakcyjności. Był plan. Plan wydawałoby się - idealny. Niestety. Mój optymistyczny scenariusz musiał ulec zmianom. Wielu zmianom. Dlaczego? Otóż jak się okazało, scena biegów górskich w Polsce, ma coraz większą ilość zwolenników. Niektóre biegi stały się tak popularne, że o zapisach na nie należałoby pomyśleć rok wcześniej, a uiścić opłatę startową co najmniej na pół roku naprzód. Domyślacie się o jakich biegach mówię?

Najbardziej za skórę „zalazł mi” jednak bieg rzeźnika. Miał być jedną z ważniejszych pozycji w moim kalendarzu. Bardzo chciałam zmierzyć się zarówno z dystansem, jak z formułą biegu w parach. Trasa licząca blisko osiemdziesiąt kilometrów prowadząca przez malownicze Bieszczady w towarzystwie przyjaciółki. Czego chcieć więcej? Więcej niczego. Trzeba było chcieć tak naprawdę jednego – miejsca na liście startowej. Okazało się bowiem, że czatując przy komputerze na 10 minut przed rozpoczęciem rejestracji zaczynającej się punktualnie o 15:00, niekoniecznie musisz zdążyć się zapisać. Miałam na podorędziu laptopa, dwa telefony z dostępem do internetu i... się nie udało. Kiedy już strona z formularzem zgłoszeniowym nareszcie się wczytała, pojawił się na niej komunikat, że limit uczestników został już osiągnięty...

Że co? Że niby kiedy? Przecież jest 15:08! Jak sobie przypomnę tę chwilę, to znów ogarnia mnie ta sama frustracja. Dodatkowo organizator zamieszczający informację na stronie, że nie sądził, że w osiem minut osiągną limit uczestników, że liczyli raczej że zapisy rozejdą się w nie krócej niż godzinę (godzina to przecież AŻ 7,5 razy więcej niż osiem minut! - toż to mnóstwo czasu!). Tymczasem, podobno w pierwszej minucie rejestracji było 100000 odwołań do strony z formularzem…

Organizatorzy przeprosili za zaistniałą sytuację i chcąc uniknąć podobnej w rundzie dogrywkowej, postanowili zorganizować ją w formie losowania. Okej. Przekonało mnie to. Losowanie jest fair. Zapisałyśmy się więc z Anią do rundy dogrywkowej licząc na szczęśliwą rękę losującego. Jak się później okazało – bezskutecznie.

Wiem, że biegi górskie stają się coraz bardziej popularne. Z roku na rok coraz więcej ludzi biega po górskich ścieżkach. I bardzo dobrze. Uważam jednak, że organizatorzy tych najbardziej popularnych czy jak kto woli prestiżowych biegów – Biegu rzeźnika, Maratonu Gór Stołowych, czy Biegu Marduły, powinni pomyśleć, by wprowadzić zapisy oparte o losowanie. Z mojej perspektywy wykluczy to poczucie niesprawiedliwości wśród tych, którym nie udało się być przy komputerze w czasie startu zapisów, czy których sprzęt elektroniczny nie podołał wyzwaniu szybkiego logowania.

Takie rozwiązanie od lat stosowane jest w zachodnich biegach takich jak Zegama czy UTMB. Do losowania przystępują wszyscy zarejestrowani na stronie organizatora uczestnicy. Jeśli zapisało się na bieg 8000 osób na 250 przewidzianych miejsc, organizator podczas losowania ustala kolejność wszystkich biegaczy biorących udział w losowaniu. Tak, by w przypadku nieuregulowania przez pierwsze 250 osób opłaty za bieg w terminie, na ich miejsce wskakiwały kolejno osoby z numerem 251, 252, itd. Bo losowanie jest jedno. System nie wydaje się być skomplikowany dla organizatorów, a tym bardziej uczestników losowania. A co najważniejsze jest przejrzysty.

I tak naprawdę poza kilkoma dyskusjami ze znajomymi na temat potrzeby wprowadzenia systemu losowania, cała ta historia rozeszłaby się po kościach. Gdyby nie pewne spotkanie.

Wyobraźcie sobie, że na starcie biegu spotykacie znajomego i standardowo z jego, czy waszych ust – bez znaczenia – pada pytanie o najbliższe plany startowe. On z dumą mówi, że ponownie zmierzy się z trasą biegu rzeźnika. Wy na to – że super, że też bardzo chcieliście wziąć w nim udział, ale że te zapisy, że serwer nie podołał, że generalnie jest mega szczęściarzem. Na co słyszycie, znów z dumą... „wiesz, JA to na te wszystkie biegi nie muszę się zapisywać, JA wystarczy, że zadzwonię do organizatora, a on już dla MNIE miejsce znajdzie”.

Powiem wam, że poczułam się tak, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro zimnej wody i ze śmiechem krzyknął „Ola! Obudź się! Co Ty sobie myślałaś?!!”.

I znów na tapecie - przejrzystość losowania. Wiem, że organizator ma zarezerwowaną pewną ilość miejsc do rozdysponowania. Standardowo jednak te miejsca przewidziane są albo dla najlepszych, albo dla celebrytów (ambasadorów biegu) albo dla biegających sponsorów. Nie spotkałam się ze zwyczajem, by te "specjalne miejsca" przeznaczone były dla tych, którzy ledwo mieszczą się w limicie, którzy w dodatku nie są ani sponsorami ani osobami służącymi promocji imprezy - która promocji nie wymaga. Ale jak widać tak zaczyna przedstawiać się biegowa (górska!!!) rzeczywistość. Smutne.

Tego typu akcje powodują nowe zjawisko - podłączanie się do biegu "na stary numer startowy" albo "na partyzanta" - kto jaką nazwę woli .

Osobiście nie wyobrażam sobie uczestniczyć w ten sposób w jakimkolwiek biegu. Oczywiście można sobie i innym tłumaczyć, że żyjemy w wolnym kraju, że przecież nikt nie zabroni nam biec z przypiętym do piersi numerem startowym po tej samej trasie i w tym samym czasie, kiedy rozgrywany jest bieg. Oczywiście. Nikt tego nie zrobi. Ale czy biegnąc w taki sposób czulibyście się komfortowo? Mięlibyście wolną głowę? Czerpalibyście stuprocentową radość z biegu? Ja nie. Pojawiają się też inne pytania - czy podczas takiego "lewego" biegu korzystać z bufetów przygotowanych dla biegaczy, którzy uiścili opłatę startową? "Przecież łyczek napoju izotonicznego to nic takiego..." Czy aby na pewno? A co jeśli zdarzy się nam kontuzja podczas biegu. Nie mówię o otarciu - z nim można dobiec do mety. Ale złamanie - ingerencja GOPRu. Zastanawialiście się kiedyś jakie byłyby tego konsekwencje?

Nie odczytujcie tego wpisu jako gorzkich żali Oli, której nie udało zapisać się na bieg. Nie taki jest mój cel. Prędzej czy później uda mi wziąć w nim udział (mam nadzieję, że prędzej). Chodzi mi przede wszystkim o zwrócenie uwagi na pewne zjawiska, które stają się coraz bardziej powszechne. Może warto o tym wspólnie porozmawiać, wymienić swoje spostrzeżenia, które docelowo można by przelać na papier i wysłać do organizatorów najbardziej popularnych biegów w Polsce. Co o tym sądzicie?

Ola