piątek, 27 lutego 2015

Pierwsze koty za płoty!

Po wczorajszym treningu z Alą naszła mnie pewna myśl... Kobiety można podzielić według różnych kryteriów - koloru włosów (blondynki, brunetki, rude), wzrostu (długonogie i krępe ;P).

Od wczoraj funkcjonuje dla mnie nowa kategoria - sposób zapinania stanika (kobiety zapinające stanik z tyłu i te, które zapinają go z przodu, a następnie okręcają).

Z własnego wyboru należę do okręcaczy. Wolę podczas zapinania stanika widzieć te haftki, które dla niejednej/niejednego są barierą nie do pokonania. Może taki sposób nie jest super sexi, ale jest WYGODNY! Szczerze mówiąc dawno nie miałam przyjemności (jak dla mnie wątpliwej) by w ten bardziej pociągający sposób obchodzić się z moją bielizną...

Wczoraj przypomniałam sobie jakie to jest trudne!

Kojarzycie Shock Absorbera? Rewelacyjny stanik dla biegających kobiet z miseczką C i więcej.
http://www.ilikerunning.com/shock-absorber-run-sports-bra/

A kojarzycie bieganie z dzieckiem karmionym piersią z mamą, która nie używa laktatora?

Powiem Wam, że nie jest to najszczęśliwsze połączenie.

Zaczęło się według planu - Mała nakarmiona, przewinięta i śpi w wózku. Biegniemy. Tempo ładne jak na trzecie wybieganie po cesarskim cięciu - 5:30 min/km. Pierwszy kilometr, drugi, czwarty i ... SYRENA! "Hmm... zaraz się uspokoi - wózek ją ukołysze"... SYRENA!!! "No dobra, nie ukołysze".

Robię Pit-stop. Rozpinam kurtkę, podnoszę koszulkę termiczną ("brr, ale zawiało po nerach"), rozpinam stanik (tak, tak, Shock Absorber ma tę genialną trzecią klamrę pomiędzy łopatkami utrzymującą biust w ryzach... dziś wyjątkowo mi z nią nie po drodze...).

Udało się. Syrena milknie. Uff... No to hajda zapinam stanik (tu wcielam się dość nieporadnie w kobietę zapinającą stanik z tyłu). Męczę się dobrą minutę. Jest! Koszulka w dół, kurtka zapięta, mogę biec i... SYRENA!

Rozpinam kurtkę, podnoszę koszulkę ("no niby 8 stopni na plusie ale jakoś tego nie czuć"), stanik. "No, już je. Alarm zażegnany".

Ubieranie w szybszym tempie (znów szarpie się ze stanikiem). Zapinam kurtkę, Ala śpi, ja świętuje triumf raźno przebierając nogami, bo brrrrr zmarzłam. Piąty kilometr :) "No to jeszcze jedno kółko" (jestem nad Maltą). I tu - niespodzianka - SYRENA!!!

Na co grzecznie skręcam na mostek i kieruje się do galerii do pokoju matki z dzieckiem, gdzie ciepło, nie wieje i ten cholerny stanik można zmienić na miękki - do karmienia ;)

Ola

piątek, 20 lutego 2015

Porodówka welcome to...

Ala przyszła na świat 1 lutego 2015 r. o 13:53.

Wszyscy powtarzali, że mogę sobie planować datę i przebieg porodu, a Młoda i tak będzie wiedziała kiedy i jak przejść na tę stronę brzucha.

I wykrakali... bo było tak...

Czwartek, 29.01.2015 r.
  • wizyta u mojego Gina,
  • skierowanie na Patologię Ciąży (małowodzie),
Piątek, 30.01. 2015 r.
  • przyjęcie na oddział i połknięcie 500 stronicowej książki,
Sobota, 31.01.2015 r.
  • regularne skurcze, zgodnie z zapisem KTG skurcze co 5-7 min o sile ok 70-80% (spokojnie do przeżycia - boli ale to nie taki ból, który wyłącza zmysły)
  • przejście na Porodówkę i oczekiwanie na rozwój wydarzeń - bezskuteczne. Skurcze ustąpiły.
Niedziela, 01.02.2015 r.
  • powrót na Patologię (ok. godz. 9:00)
  • śniadanie (godz. 10:00)
  • wizyta Mateusza (godz. 11:00 - 12:50)
  • KTG (godz. 13:00 - 13:20)
    • Podczas KTG, po około dwudziestominutowym prawidłowym zapisie nagle Małej przestaje bić serce. Położna poprawia czujniki na brzuchu - nic, przekręca mnie z lewej na prawą stronę i odwrotnie - nic, każe mi wstać - cisza. Zaczynam panikować, a pielęgniarka też poddenerwowana dzwoni po lekarza, który po 5 minutach już mnie bada i zarządza - cesarka. W międzyczasie Ali wraca tętno. Od tego momentu cały czas płaczę. Boję się jak cholera, by Małej nic się nie stało.
  • Operacja
    • Pielęgniarki przygotowały mnie błyskawicznie do operacji. Zajęło im to mniej niż 10 minut.
    • Przewieźli mnie na salę operacyjną gdzie podano mi znieczulenie od pasa w dół. Byłam w pełni świadoma, więc nadal ryczałam. Starałam się jak najbardziej współpracować, by jak najszybciej mogli wyjąć Alutka. Wszyscy działali bardzo sprawnie i już o 13:53 moja córka była bezpieczna. Nadal płakałam - ze wzruszenia - Mała dostała dychę w skali Apgar, ważyła równe 3 kg i mierzyła 53 cm.
    • Mnie zszyli bardzo ładnie i przewieźli na salę pooperacyjną, gdzie czekała już moja rodzina (podczas akcji przewożenia zadzwoniłam z płaczem do mamy i teściówki, żeby przyjechały i spakowały moje rzeczy z Patologii). Był Mateusz, mama, teściowie i moja córka.
  • Sala pooperacyjna
    • Po cesarskim cięciu najgorsze jest to, że przez 12 godzin musisz leżeć jak dętka i nie możesz podnosić głowy. Po 2 godzinach przestaje działać znieczulenie i zaczyna boleć. Na szczęście cały czas masz przy sobie tę kruszynę dla której warto jest przez to wszystko przechodzić. Położne pomagają przystawiać dziecko do piersi, by rozbudzić laktację. U mnie poszło błyskawicznie. Mała okazała się wzorowym ssakiem! Nie wiem kiedy dostałam pokarm ale w ciąży nie było żadnych sygnałów zapowiadających taki pozytywny rozwój wydarzeń. Zdradzę Wam jeszcze jedno - ból pooperacyjny (blizna, szwy) to pikuś z bólem obkurczającej się macicy kiedy Twoje dziecko ssie jak szalone. Powaga!
    • Po 12 godzinach w pozycji horyzontalnej jedyne o czym marzyłam to obiecana kąpiel. Ha! Ale jak się wykąpać kiedy Twoje ciało odmawia współpracy?! Twoje mięśnie proste brzucha są poprzecinane i wcale nie chcą pomagać w dźwignięciu Twojego korpusu a wręcz przeszkadzają. Gdyby ktoś mnie zobaczył w tamtym stanie pomyślałby - paralita! Ale jakoś powoli zczołgałam się z łóżka (czemu one są takie wysokie?!) i pochylona jak babulinka poczłapałam pod prysznic. Towarzysząca mi myśl  - "jak kobiety z własnej woli mogą się na to decydować?!"
    • Po prysznicu nie czułam się wcale lepiej. Jedyne co się zmieniło to to, że mogłam już się podnosić, chodzić itd. Korzystałam z tych przywilejów dość oszczędnie - odważyłam się jedynie na wizyty w toalecie (dlaczego one są zawsze tak daleko?!).
    • Kolejnego dnia po obchodzie lekarzy przetransportowano mnie na salę gdzie spędziłam kolejne 3 dni. Z każdą godziną czułam się coraz lepiej. Widoczną poprawę zaobserwowałam dokładnie 2 lutego o 18:30 -  po ponad 24 godzinach po operacji. Przyjechała do mnie mama, która pomogła mi się wykąpać i która to kąpiel podziałała na mnie jak najdroższe lekarstwo - złapałam pion i od tego czasu było dobrze. Sama przewijałam małą, wstawałam z łóżka jak gdyby nigdy nic (no prawie jak gdyby nigdy nic...).
    • Do domu wyszłyśmy w czwartek - 5 lutego.
Moje spostrzeżenia poporodowe...

Po pierwsze... wcale nie czuję jakbym kogokolwiek urodziła. Mam takie wewnętrzne poczucie, że mój organizm dał ciała, że nie musiałam nic z siebie dać, by Ala przyszła na świat. Lekarze przyszli mi z pomocą (i chwała im za to) i wcale się nie zmęczyłam. Na szczęście Alutek też się nie zmęczyła...

Po drugie - jeśli możecie, nie ma ku temu żadnych medycznych przeciwwskazań - nie leżcie do góry brzuchem w ostatnim miesiącu ciąży. Gdybym nie chodziła na aerobik prawie do końca nie wiem czy tak łatwo pozbierałabym się po operacji. Bo spróbuj wstać z łóżka bez użycia mięśni brzucha, spróbuj zrobić cokolwiek bez ich angażowania... to nie takie łatwe. Jest łatwiej gdy inne mięśnie są silne i sprawne.

Po trzecie - na wszelki wypadek poczytaj o cesarskim cięciu. Ja nastawiona na poród naturalny byłam dodatkowo przerażona brakiem wiedzy na temat operacji. Warto sobie tego oszczędzić!

Po czwarte - nawet po cesarskim cięciu gubienie kilogramów to pestka. W dzień wyjścia ze szpitala (5 lutego) mój brzuch nie wyglądał już tak okazale jak w ostatnim miesiącu ciąży a na plusie miałam 5,5 kg. Dziś (20 lutego) prezentuję się znacznie lepiej i na plusie mam już tylko 2,5 kg!

5 lutego 2015 r.
20 lutego 2015 r.




















I po piąte - najważniejsze - dziś jesteśmy z Alą po pierwszym mikrorozbieganiu - 4 km po asfalcie i ja czuję się świetnie a Ala... jej chyba było wszystko jedno :)
OlAla

środa, 11 lutego 2015

Ciąża bez lukru - czyli to raczej nie jest artykuł dla mężczyzn. Część II

KOSMETYKI


Cena zestawu - ok. 25 zł
Kiedy nie byłam w ciąży reklamy preparatów na rozstępy, cellulit czy obolałe piersi, którymi karmią nas na co dzień media, nie robiły na mnie wrażenia. Po prostu ich nie zauważałam. Na szczęście nigdy nie miałam problemów ani z pierwszym ani trzecim. Z tym cellulitem... bywa różnie ;)

Wiadomo, że zachodząc w ciążę chciałam, żeby tak zostało.

Cena regularna - 9,99 zł/500 ml (Rossmann)
Około 4-5 m.c. dumnie zaczęłam przechadzać się po alejkach z kosmetykami dla przyszłych mam. Jednak dysproporcja cenowa między specyfikami opatrzonymi napisem "dla kobiet w ciąży" albo "mama" a tymi bez tych napisów okazała się na tyle duża, a różnica w składzie chemicznym mała, że postanowiłam zaryzykować i "opękać" kolejne kilka miesięcy bez spec-smarowideł.

Cena regularna - 9,99 zł/500 ml (Rossmann)
Do dziś (znów odpukam w niemalowane) z powodzeniem.

Podczas kąpieli używałam tego co zwykle - kosmetyków z serii Biały Jeleń.

ok. 15,00 zł/400 ml
Wyczytałam jednak, że rozstępy i cellulit boją się zwiększonego dokrwienia skóry, dlatego zaczęłam używać dość ostrej gąbki. Szczególną uwagę zwracałam na nawilżenie ciała po kąpieli. Na moją skórę doskonale działają balsamy do ciała ISANA i Soraya, więc używałam ich naprzemiennie. W dużej ilości. W okresie kiedy skóra brzucha rozciągała się w największym stopniu (u mnie był to przełom 7 i 8 mc.), kiedy tylko poczułam jej swędzenie, wklepywałam kolejną warstwę kremu. Dla mnie wygodniejszym rozwiązaniem był balsam ISANY ze względu na opakowanie, które znacznie ułatwia aplikację kosmetyku.

PRZYSPIESZENIE PORODU

Nie wiem jakie Wy macie doświadczenia w temacie poganiania Malucha, żeby już pojawił się po odpowiedniej stronie brzucha, ale u mnie idzie to mizernie... 

Tak... tak... zaraz pojawią się głosy, że nie ma co dziecka popędzać, bo ono najlepiej wie kiedy przyjść na świat. Tylko bycie słonicą (mówię oczywiście o sobie) wcale nie jest moim zdaniem fajne... kiedy stoję czuję cały czas nacisk na pęcherz, więc siadam. Kiedy siedzę brzuch uciska mi na płuca i słabo mi się oddycha, to może na leżąco... Lewy czy prawy bok? Żaden. Bo żebra od środka mam już tak poobijane, że ledwo żyję... Gdyby dzieciaki wiedziały przez co przyszłe mamy muszą przechodzić, rodziłyby się dużo wcześniej ;) Ale też ten najważniejszy aspekt - ciekawość jak ta nasza latorośl będzie wyglądała...

Ale wracając do próby przekonania dziecka do przyjścia na świat... Z mojej perspektywy wszystkie porady na forach czy w artykułach są nic nie warte. Wszyscy powtarzali zasadę "3xS" (dla niewtajemniczonych oznacza to nie mniej nie więcej - Sprzątanie, Schody i Seks). Powiem tak... żadne S na mnie nie działa. Nawet ich połączenie nic nie dało. Ba... dodałam nawet któregoś dnia czwarte S (Step) i nic.

Dziewczyny na forach piszą coś o jakiś specyfikach nakurczowch - wywar z liści malin - ale aż tak mnie nie porąbało (Wy też tego nie próbujcie - PROSZĘ!). Zostańmy przy wzmożonej aktywności fizycznej. Po takich treningach z dodatkowym, ok. 13 kg obciążeniem jest szansa, że a) poród będzie łatwiejszy, b) szybciej wrócimy do formy po porodzie.

Jestem bardzo ciekawa jakie to będzie uczucie zrzucić ten balon przyklejony do pępka i znów zacząć truchtać. Prawdopodobnie początkowo przez niewyspanie, rany poporodowe będzie to spore wyzwanie dla ciała i psychiki... ale jak będzie z mięśniami? Pożyjemy, zobaczymy i opiszemy ;)

DIETA BIEGACZKI W CIĄŻY

Hmm... Przyznam szczerze, że nie zmieniałam znacznie diety. Zróżnicowana dieta bogata w warzywa, owoce, nabiał, chude mięso spowodowało, że do 8 mc nie musiałam brać żadnych preparatów witaminowych, bo wyniki miałam książkowe. Dopiero w 9 mc musiałam więcej uwagi poświęcić na dostarczenie organizmowi żelaza - stąd natka pietruszki, szpinak i suszone morele gościły u mnie na talerzu znacznie częściej. Zapobiegawczo podjadałam też witaminy zalecone przez lekarza (Prenatal Classic), których zażywanie wskazane jest także w okresie karmienia.

Kolejnym odstępstwem od diety, kiedy nie byłam w ciąży było przyzwolenie na jedzenie słodyczy w tygodniu (normalnie mam zasadę jedzenia słodkości w weekendy i święta).