piątek, 20 lutego 2015

Porodówka welcome to...

Ala przyszła na świat 1 lutego 2015 r. o 13:53.

Wszyscy powtarzali, że mogę sobie planować datę i przebieg porodu, a Młoda i tak będzie wiedziała kiedy i jak przejść na tę stronę brzucha.

I wykrakali... bo było tak...

Czwartek, 29.01.2015 r.
  • wizyta u mojego Gina,
  • skierowanie na Patologię Ciąży (małowodzie),
Piątek, 30.01. 2015 r.
  • przyjęcie na oddział i połknięcie 500 stronicowej książki,
Sobota, 31.01.2015 r.
  • regularne skurcze, zgodnie z zapisem KTG skurcze co 5-7 min o sile ok 70-80% (spokojnie do przeżycia - boli ale to nie taki ból, który wyłącza zmysły)
  • przejście na Porodówkę i oczekiwanie na rozwój wydarzeń - bezskuteczne. Skurcze ustąpiły.
Niedziela, 01.02.2015 r.
  • powrót na Patologię (ok. godz. 9:00)
  • śniadanie (godz. 10:00)
  • wizyta Mateusza (godz. 11:00 - 12:50)
  • KTG (godz. 13:00 - 13:20)
    • Podczas KTG, po około dwudziestominutowym prawidłowym zapisie nagle Małej przestaje bić serce. Położna poprawia czujniki na brzuchu - nic, przekręca mnie z lewej na prawą stronę i odwrotnie - nic, każe mi wstać - cisza. Zaczynam panikować, a pielęgniarka też poddenerwowana dzwoni po lekarza, który po 5 minutach już mnie bada i zarządza - cesarka. W międzyczasie Ali wraca tętno. Od tego momentu cały czas płaczę. Boję się jak cholera, by Małej nic się nie stało.
  • Operacja
    • Pielęgniarki przygotowały mnie błyskawicznie do operacji. Zajęło im to mniej niż 10 minut.
    • Przewieźli mnie na salę operacyjną gdzie podano mi znieczulenie od pasa w dół. Byłam w pełni świadoma, więc nadal ryczałam. Starałam się jak najbardziej współpracować, by jak najszybciej mogli wyjąć Alutka. Wszyscy działali bardzo sprawnie i już o 13:53 moja córka była bezpieczna. Nadal płakałam - ze wzruszenia - Mała dostała dychę w skali Apgar, ważyła równe 3 kg i mierzyła 53 cm.
    • Mnie zszyli bardzo ładnie i przewieźli na salę pooperacyjną, gdzie czekała już moja rodzina (podczas akcji przewożenia zadzwoniłam z płaczem do mamy i teściówki, żeby przyjechały i spakowały moje rzeczy z Patologii). Był Mateusz, mama, teściowie i moja córka.
  • Sala pooperacyjna
    • Po cesarskim cięciu najgorsze jest to, że przez 12 godzin musisz leżeć jak dętka i nie możesz podnosić głowy. Po 2 godzinach przestaje działać znieczulenie i zaczyna boleć. Na szczęście cały czas masz przy sobie tę kruszynę dla której warto jest przez to wszystko przechodzić. Położne pomagają przystawiać dziecko do piersi, by rozbudzić laktację. U mnie poszło błyskawicznie. Mała okazała się wzorowym ssakiem! Nie wiem kiedy dostałam pokarm ale w ciąży nie było żadnych sygnałów zapowiadających taki pozytywny rozwój wydarzeń. Zdradzę Wam jeszcze jedno - ból pooperacyjny (blizna, szwy) to pikuś z bólem obkurczającej się macicy kiedy Twoje dziecko ssie jak szalone. Powaga!
    • Po 12 godzinach w pozycji horyzontalnej jedyne o czym marzyłam to obiecana kąpiel. Ha! Ale jak się wykąpać kiedy Twoje ciało odmawia współpracy?! Twoje mięśnie proste brzucha są poprzecinane i wcale nie chcą pomagać w dźwignięciu Twojego korpusu a wręcz przeszkadzają. Gdyby ktoś mnie zobaczył w tamtym stanie pomyślałby - paralita! Ale jakoś powoli zczołgałam się z łóżka (czemu one są takie wysokie?!) i pochylona jak babulinka poczłapałam pod prysznic. Towarzysząca mi myśl  - "jak kobiety z własnej woli mogą się na to decydować?!"
    • Po prysznicu nie czułam się wcale lepiej. Jedyne co się zmieniło to to, że mogłam już się podnosić, chodzić itd. Korzystałam z tych przywilejów dość oszczędnie - odważyłam się jedynie na wizyty w toalecie (dlaczego one są zawsze tak daleko?!).
    • Kolejnego dnia po obchodzie lekarzy przetransportowano mnie na salę gdzie spędziłam kolejne 3 dni. Z każdą godziną czułam się coraz lepiej. Widoczną poprawę zaobserwowałam dokładnie 2 lutego o 18:30 -  po ponad 24 godzinach po operacji. Przyjechała do mnie mama, która pomogła mi się wykąpać i która to kąpiel podziałała na mnie jak najdroższe lekarstwo - złapałam pion i od tego czasu było dobrze. Sama przewijałam małą, wstawałam z łóżka jak gdyby nigdy nic (no prawie jak gdyby nigdy nic...).
    • Do domu wyszłyśmy w czwartek - 5 lutego.
Moje spostrzeżenia poporodowe...

Po pierwsze... wcale nie czuję jakbym kogokolwiek urodziła. Mam takie wewnętrzne poczucie, że mój organizm dał ciała, że nie musiałam nic z siebie dać, by Ala przyszła na świat. Lekarze przyszli mi z pomocą (i chwała im za to) i wcale się nie zmęczyłam. Na szczęście Alutek też się nie zmęczyła...

Po drugie - jeśli możecie, nie ma ku temu żadnych medycznych przeciwwskazań - nie leżcie do góry brzuchem w ostatnim miesiącu ciąży. Gdybym nie chodziła na aerobik prawie do końca nie wiem czy tak łatwo pozbierałabym się po operacji. Bo spróbuj wstać z łóżka bez użycia mięśni brzucha, spróbuj zrobić cokolwiek bez ich angażowania... to nie takie łatwe. Jest łatwiej gdy inne mięśnie są silne i sprawne.

Po trzecie - na wszelki wypadek poczytaj o cesarskim cięciu. Ja nastawiona na poród naturalny byłam dodatkowo przerażona brakiem wiedzy na temat operacji. Warto sobie tego oszczędzić!

Po czwarte - nawet po cesarskim cięciu gubienie kilogramów to pestka. W dzień wyjścia ze szpitala (5 lutego) mój brzuch nie wyglądał już tak okazale jak w ostatnim miesiącu ciąży a na plusie miałam 5,5 kg. Dziś (20 lutego) prezentuję się znacznie lepiej i na plusie mam już tylko 2,5 kg!

5 lutego 2015 r.
20 lutego 2015 r.




















I po piąte - najważniejsze - dziś jesteśmy z Alą po pierwszym mikrorozbieganiu - 4 km po asfalcie i ja czuję się świetnie a Ala... jej chyba było wszystko jedno :)
OlAla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co Ty na to? Podziel się z nami!