Kiedy zapisywałam się na Pogoń za wilkiem, bieg rozgrywany w
Wielkopolskim Parku Narodowym, o którym szerzej pisałyśmy TUTAJ, nie wiedziałam, że jestem w ciąży.
Informacja o Fasoli trochę zbiła mnie z tropu. Musiałam w jednej chwili
przewartościować pewne elementy mojego poukładanego już życia (biegowego i niebiegowego). Nie chciałam
bowiem zrobić krzywdy sobie czy Fasoli. Chyba przede wszystkim
Fasoli. Czyli bieganie na 100% możliwości zdecydowanie odpadało. Trochę mi było
przykro, bo chciałam pobiec tę dziesiątkę w okolicy 45 minut. Ale jak to mówią - są rzeczy ważne i ważniejsze...
foto J. Troszczyński |
Wątpliwości dotyczące startu zbiegły się w czasie z imieninami
mojego teścia, który powoli zaczął łapać biegowego bakcyla, jednak nie biegł
jeszcze w zorganizowanej imprezie. Idealny prezent dla taty – pakiet startowy (oczywiście
po konsultacji z solenizantem).
Do startu mięliśmy około 1,5 miesiąca. Pogoń za Wilkiem to
bieg cieszący się ogromnym zainteresowaniem, dlatego 450 miejsc rozeszło się
jak świeże bułeczki. Wiele osób nie zdążyło się zapisać – w tym kolega, któremu
z przyjemnością odstąpiłam numer startowy. Przestałam trenować na maksa,
ograniczyłam wybiegania do 2-3 wyjść w tygodniu po 7-10 km. Tak delikatnie
5:30-6:15 min/km. Ciężkie treningi zastąpiłam siłownią, aerobikiem.
Na dzień przed startem zapytałam taty czy chciałby, żebym z
nim pobiegła. Tak dla towarzystwa. Nie miał nic przeciwko. To ważne, bo wiem,
że niektórzy nie lubią zmagać się z samym sobą w towarzystwie innych osób, ze
swego rodzaju widownią. Sama należę do tych osób. Bywam nieprzyjemna będąc
zmęczoną. Ale skoro miałam przyzwolenie, to super. Mięliśmy plan na
przebiegnięcie 10 km w około godzinę. Na spokojnie – 6:00-6:05 min/km.
foto B. Obrzut |
foto J. Troszczyński |
Wiem, co powiecie – bieganie bez numeru jest złe, nie fair i
tylko przeszkadzam pełnoprawnym uczestnikom biegu. Zgodziłabym się z Wami,
gdybym ustawiła się na początku stawki biegu i korzystała ze wszystkich
udogodnień dla biegaczy – w przypadku Pogoni – bufetów z wodą. Razem z tatą
ustawiliśmy się jednak z tyłu, a podczas biegu nie korzystałam z wody. Mam
nadzieję, że dla nikogo nie byłam przeszkodą w biciu prywatnego rekordu! Jeśli
tak było – z całego serca przepraszam!
Biegliśmy równo – 6:05 min/km. Kontrolowałam tempo, bo tata,
cały czas wyrywał do przodu - prawdziwy mężczyzna! Niesamowite, jak my, kobiety, potrafimy ustawić sobie
tempomat i biec w równym tempie przez 10, 15, a nawet 30 km. Jeśli chodzi
natomiast o mężczyzn, z którymi miałam przyjemność trenować, zdaje się wolą
bieg interwałowy - raz szybciej, raz wolniej ;)
foto J. Troszczyński |
Na mecie tata zameldował się z czasem 1:04:47! Jestem z
niego bardzo dumna! Największym komplementem dla mnie – domorosłego pacemakera –
jest to, że już mamy plan na wspólny bieg na 13 km przy okazji Biegu Pod
Tysiącletnimi Dębami.
Oczywiście plany planami ale zdrowy rozsądek należy
zachować. Mówię o sobie, nie o tacie, któremu wróżę niejedno miejsce na pudle,
jak tak dalej pójdzie. Wiadomo, ciąża to nie choroba. Jestem jedną z głośniej
krzyczących to hasło ciężarówek. Dla mnie jednak to okres wsłuchiwania się we
własne ciało, które chcąc nie chcąc się zmienia.
foto J. Troszczyński |
Będę jeszcze nie raz o tym pisała (pewnie dla niektórych do znudzenia) ale pamiętajcie –
decydując się na bieganie w ciąży:
- skonsultujcie to z lekarzem prowadzącym,
- spróbujcie wprowadzić w wykonywanym przez siebie wysiłku trzystopniową gradację – wysiłek ciężki, średni i lekki. Poruszajcie się wyłącznie w zakresie „średni” i „lekki”. To nie pora na bicie życiowych rekordów. Na to jeszcze przyjdzie czas!
- jeśli nie czujecie się na siłach wyjść na trening - odpuśćcie. Jutro też jest dzień.
- gdyby działo się cokolwiek podejrzanego - niezidentyfikowane bóle, plamienia - lećcie do lekarza!
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co Ty na to? Podziel się z nami!