czwartek, 10 lipca 2014

V Supermaraton Gór Stołowych 2014 - relacja

O tym, że wzięłam udział w Supermaratonie Gór Stołowych i że go ukończyłam, mogliście już przeczytać tu oraz tu. Dziś podzielę się z Wami wrażeniami z tegorocznej edycji.
Trasa MGS została wydłużona do 50 km i tym samym bieg zmienił nazwę na Supermaraton Gór Stołowych. Od przyszłego roku będzie to oficjalna nazwa tego maratonu. Prócz tych dodatkowych horyzontalnych kilometrów bieg wertykalnie zyskał ponad 200 m przewyższenia. Wg informacji podawanych przez organizatorów łączna suma przewyższeń przekracza 4000m i wynosi odpowiednio +2100m i -1900m. Dodatkowa ok 3 km pętla pojawiła się w okolicy 30 km i wiodła przez Skalne Wrota. Ta nowa część trasy to bardzo techniczny, stromy zbieg (który mi akurat się bardzo podobał!) a potem... podbieg, już mniej stromy. Zarówno zbieg i podbieg w tej części są moim zdaniem przebieżne - jeśli macie siłę w nogach i nie boicie się zbiegów. Może nie biegam szybko - ale biegam! Naprawdę fajnie się tamtędy biegło i takie urozmaicenie trasy bardzo dobrze działa na psychikę - trzeba się skupić, by nie skręcić nogi, by się nie poślizgnąć, a przy takiej koncentracji kilometry mijają niepostrzeżenie. Ja zdecydowanie wolę takie ostre zbiegi i podbiegi niż dłużące się ni to pochyłe ni to płaskie odcinki. Ale wiadomo - jest to subiektywane upodobanie i odczucie. Od innych biegaczy słyszałam, że stromy odcinek do Skalnych Wrót był bardzo ciężki i dużo osób bardzo ostrożnie stąpało w tym miejscu.

Cała trasa SuperMGS wygląda tak:

Trasa SuperMGS 2014 - dodatkowa pętla to okolice Skalnych Wrót
A tu przewyższenia i lokalizacje bufetów:


Robi wrażenie, prawda?

W tym roku nie byłam już takim nowicjuszem i trochę mi zabrakło tego wrażenia pierwszego razu, kiedy wręcz w euforycznym stanie przebiegłam MGS. Tym razem było bardziej realnie - dało się we znaki słońce i wysoka temperatura. Na szczęście organizatorzy zadbali o większą ilość bufetów, dzięki którym można się było zregenerować. Na przedostatnim bufecie była nawet coca-cola, co spotkało się z wielkim uznaniem biegaczy! Całe zawody - od dystrubucji informacji o biegu, odbioru pakietów, lokalizacji biura zawodów i atmosfery w Szczelince po organizację biegu, bufetów, wreszcie do mety i wieczornego świętowania  - są fantastyczne!!! Świadczą o tym chociażby uśmiechnięte tłumy biegaczy, którzy zostają po biegu, by bawić się razem, wymieniać wrażenia, tańczyć, saunować i w końcu - zjeść niedzielne śniadanie! Naprawdę lubię tam wtedy być!

Na linii startu - w doborowym towarzystwie :)
Pierwsze 28 km biegło mi się nieźle, choć gorąc doskwierał. Może nawet biegłam nieco za szybko... Do trzeciego punktu kontrolnego, przy Pasterce dotarłam po niecałych 4 godz.

Uśmiecham się na widok... Grzesia czy bufetu?
Tam też zrobiłam sobie krótką przerwę na opatrzenie odcisków, którym nie dałam okazji się zagoić po poprzednich biegach, i które boleśnie dały o sobie znać. Tu też po raz pierwszy poczułam się głodna! To zły znak, ponieważ z doświadczenia wiem, że odżywiać podczas biegu należy się tak, by właśnie nie zgłodnieć - to już sygnał, że organizm nie ma energii. Do tego momentu zjadłam 2 żele. Plan miałam taki, by jeść żel co 2 godziny i wszystko byłoby w porządku, gdybym jadła coś jeszcze. Ale było tak ciepło, że nie miałam ochoty na nic innego niż picie. To ssanie w żołądku mnie jednak zaniepokoiło, więc na trzecim bufecie posiliłam się bananem i pomarańczami, i ruszyłam dalej.


Najlepszym odcinkiem było kolejne 10 km! Tak samo jak w zeszłym roku. Coś musi być w tym półmetku, że dodaje skrzydeł. Ponownie pofrunęłam ponad łąkami za Pasterką, zbliżając się coraz szybciej do tej dodatkowej pętli.

Zbieg przed czwartym bufetem - po słynnej dodatkowej pętli!
W bufecie czwartym napoiłam się coca-colą i pobiegłam dalej, znowu przez łąki, które tak lubię! Odciski coraz bardziej mi doskwierały i jakieś 4 km przed metą straciłam zapał do biegu. Głowa przestała współpracować z nogami i już bardzo chciałam dobiec na szczyt Szczelińca. Znowu trochę zgłodniałam, za mało jadłam i myślę, że to też miało ujemny wpływ na mój stan. Zwykle na takich biegach się przejadam, a tym razem nawet nie wiem dlaczego to zaniedbałam. Na szczęście to były ostatnie kilometry biegu i jak już dotarłam do schodów na Szczeliniec to wiedziałam, że lada moment zapomnę o każdym bólu i będę się cieszyła z ukończenia kolejnego górskiego maratonu!

A na mecie czkał na mnie już medal!
Łzy emocji, zimne piwo i dobra kwaśnica w schronisku, i mogłam wracać do Pasterki, gdzie o 20:00 odbyła się dekoracja zawodników a po niej koncert czeskiego zespołu Heebie Jeebie, sauna i pokaz zdjęć Piotra Dymusa, który zza obiektywu śledził nasze zmagania z Supermaratonem Gór Stołowych. Jego zdjęcia są po protsu genialne - do tej pory zazdrościłam jednemu biegającemu koledze, którego Piotr Dymus wielokrotnie uwiecznił na zdjęciach z biegów - a tu niespodzianka! Z SuperMGS mam własne zdjęcie tego wybitnego fotografa!


Jeśli nie przeraża Was dystans 50 km i spore przewyższenie terenu to...
do zobaczenia na SuperMGS za rok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co Ty na to? Podziel się z nami!