Ostatni raz startowałam w
biegu crossowym na dystansie 55 kilometrów 10 maja 2014 r. To już ponad 3 miesiące
temu!
Nazwa "GWiNT Ultra Cross" trzeba to
wprost napisać - nie jest na wyrost. Trasa biegu wiodła w zdecydowanej
większości malowniczymi leśnymi duktami i ścieżkami. Tylko niewielkie
odcinki dróg, przy wybiegach i wbiegach do głównych miejscowości
zlokalizowanych na przebiegu trasy (tj. Grodziska Wlkp., Nowego Tomyśla i
Wolsztyna), prowadziły asfaltem.
Dystans 55 kilometrów, jaki pokonałam (bo w
ofercie tej imprezy był również bieg na 110 km) pozwolił mi na podziwianie krajobrazów
specyficznych dla środkowo-zachodniej Wielkopolski. A naprawdę było co
podziwiać. Trasa oferowała zarówno ostre podbiegi i zbiegi na ukształtowanych
przez lodowiec wydmach, odcinki płaskie wiodące pośród borów sosnowych i
świerkowych, lasów mieszanych, grądów, łęgów, lasów wilgotnych i bagiennych.
Formuła biegu bardzo mi odpowiadała – zapisując
się na bieg zawodnicy nie musieli deklarować się w sposób wiążący co do
wybranego dystansu. Każdy kto stwierdził, że po 55 km nie ma jeszcze dość, mógł
kontynuować bieg. W przypadku nie ukończenia dłuższego dystansu to i tak
zaliczony został mu dystans 55 km. Organizatorzy stwierdzili bowiem, że to
oczywisty sposób na uhonorowanie poniesionego przez biegacza wysiłku.
Limit czasu na trasie 55 km stanowiło 10 godzin i
30 minut, natomiast dla dystansu 110 km – 18 godzin.
W moim odczuciu było przepięknie! Do 27
kilometra…
Ale od początku.
Do Wolsztyna, gdzie znajdowało się biuro zawodów
dotarliśmy koło 20.00. Odebraliśmy pakiety startowe, które uważam, że jak na
opłatę startową 120,00 zł były bardzo bogate. Poza mapą biegu, chipem do
pomiaru czasu, ulotkami i materiałami informacyjnymi na temat okolic Wolsztyna,
Nowego Tomyśla i Grodziska Wielkopolskiego znaleźliśmy w nim również przewodnik
z trasami biegowymi po okolicy, latarkę "czołówkę", która przydała
się podczas biegu oraz kubek składany wielorazowego użytku, który był
obowiązkowym wyposażeniem każdego biegacza – na trasie nie przewidywano
serwowania napojów w kubkach jednorazowego użytku. Uważam, że jest to doskonały
pomysł. Niejednokrotnie pisałam już z niesmakiem o bieganiu po stosie zużytych plastikowych
kubków. Podczas GWiNTu tego nie doświadczycie.
Około godziny 22.00 odbyła się odprawa, na której
opisano poszczególne fragmenty trasy, zwrócono uwagę na jej oznaczenia.
Przypominano, że na start biegu dojeżdżamy… zabytkowym parowozem!
Po odprawie poszliśmy grzecznie spać, by już o
2.00 wstać na toaletę, śniadanie zagwarantowane przez organizatorów i jednego z
partnerów biegu – Folwark Wąsowo (http://www.wasowo.com.pl/)
i mały rozruch.
O śniadaniu można by pisać naprawdę wiele.
Szczerze – po skosztowaniu tylko namiastki specjałów, jakimi raczyli nas
organizatorzy nie miałam ochoty nigdzie biec, tylko siedzieć i jeść te pyszności! Ale czas nieubłagalnie płynął i
po konsumpcji niewielkiej ilości kaszy jaglanej z cynamonem, daktylami i
migdałami z odrobiną świeżego masła, plus prażone jabłka oraz wypiciu napoju
izotonicznego z soli morskiej, cytryny i miodu (wiem… wiem... mi też na samą
myśl robi się ciepło na sercu) trzeba było lecieć na pociąg. Bo już o 4:00 odjazd
ciuchcią parową na start.
Trochę baliśmy się ponad 30 minutowej podróży
parowozem – przede wszystkim, że zmarzniemy, bo na dworze było niewiele powyżej
10C. Ale tu niespodzianka – w pociągu było jak w saunie! Musieliśmy wręcz
pootwierać okna, by później nie doznać szoku termicznego.
Tomasz - wspaniały przyjaciel, biegacz, orientalista. Dobry duch GWiNTa | ! |
Przed startem, który odbył się punktualnie o 5:00,
uczciliśmy minutą ciszy wspaniałego przyjaciela, wytrawnego biegacza, którego
niespodziewane odejście w lutym tego roku wstrząsnęło moim, i myślę że nie
tylko moim, światem biegowym. Tomku… po raz kolejny myśląc o Tobie szeroko się uśmiecham…
tylko dlaczego przez łzy…
Trasa była piękna, malownicza. Było na tyle
jasno, że czołówki wydawały się być zbędne. Kilometry mijały błyskawicznie.
Bufety zaopatrzone były w różne pyszności! Najbardziej urzekł mnie żółty ser!
Aż tu nagle, ok. 27-28 km trach – ból w prawej
nodze. Szybka próba diagnozy – naderwana dwójka..? I co tu robić? Należę do
osób posiadających instynkt samozachowawczy, zatem pytam organizatora na
punkcie odżywczym czy można zejść z trasy. Słyszę: „Tak, ale do Wolsztyna nikt
pani nie dowiezie”. Słabo… Próbuję iść… Daję radę… Truchtać… Tez jakoś idzie.
Ale tak trochę sztywno, bez zbytniego wyrzutu nogi przy wyproście. Dobra mówię –
potruchtam do następnego bufetu – tam mnie zwiozą… Cóż za niespodzianka – nie zwiozą.
Truchtam dalej. Na szczęście dogania mnie kolega, z którym dalej mijają nam
kilometry. Maciej chyba był pierwszą osobą, która widziała mnie ryczącą podczas
zawodów – ale wstyd! Dzięki jego dopingowi, to truchtając, to maszerując,
dotarłam do mety cała i chyba niewiele bardziej skontuzjowana. Wielkie dzięki
Macieju!!
Na mecie czekał na mnie fantastyczny sok
pomidorowy – kolejny super pomysł organizatorów, gorąca kąpiel i fantastyczny
masaż (nie, nie tej obolałej nogi, tej drugiej)
Ta moja droga przez mękę (06:19:01) okazała się być drogą do
14 miejsca w generalce kobiet i 2 miejsca w kategorii wiekowej. Bardzo
miłe i ale jakże ogromne zaskoczenie!
Tak. Byłam zaskoczona. |
I teraz zagadka… ta kontuzja nogi, która
ostatecznie okazała się lekkim naderwaniem mięśnia, który po dwóch tygodniach
przestał mi doskwierać w stopniu umożliwiającym truchtanie 5-7 km dwa razy w
tygodniu… Sprawa dla mnie osobiście bardzo dziwna. Byłam przed biegiem
zregenerowana, wypoczęta, wytrenowana i tak generalnie przygotowana do biegu na
55 km. Świadczy o tym pierwsza połowa biegu w czasie 2:43:00. Co mogło nie zagrać? Otóż niespodzianka – z lekarzem doszliśmy do
wniosku, że w taki oto sposób mój organizm chciał uchronić mnie przed stratą
Fasoli, która jak się okazało ma już na swoim koncie pierwszy bieg ultra na dystansie
55 km. Tak. Jestem w ciąży. Bardzo się cieszę, choć mocno zmodyfikowało mi to plany
startowe na ten rok. Obecnie jestem w 13 tygodniu ciąży – to początek czwartego
miesiąca. Biegam. Poprawka – truchtam (5:45 - 6:00 min/km). Nie ma ku temu
żadnych przeciwwskazań. Bo przecież bieganie nie ciąży!
Ale o tym to może następnym razem ;)
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co Ty na to? Podziel się z nami!