wtorek, 24 czerwca 2014

Sudecka Setka - relacja

Z przyjemnością podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z mojego pierwszego ultramaratonu na dystansie 100 km, czyli Sudeckiej Setki!

Zacznę od garści informacji organizacyjnych, które mogą przydać się tym z Was, którzy będą chcieli wystartować w tym biegu w przyszłym roku. Bieg odbywa się co roku w czerwcu, w piątek najbliższy przesileniu letniemu (czyli w najktórszą noc w roku), o godz. 22:00. Dla mnie to bardzo wygodna godzina startu - nie trzeba się zrywać z łóżka skoro świt, nogi są już rozchodzone, a po całym dniu mniejszej lub większej aktywności, zostają jeszcze 2-3 godziny, by się zrelaksować i wyciszyć przed biegiem.

Do wyboru są trzy dystanse - dwa podstawowe to:
42 km oraz 100 km
Oficjalnym skrótem na trasie 100 km jest 72 km, gdzie można zakończyć bieg i być klasyfikowanym w kategorii 72 km OPEN K/M. Wiele osób wybierając dłuższy dystans, wyznacza sobie za cel te 72 km uznając, że w tym punkcie podejmie decyzję czy biec dalej. Osobiście uważam, że ta strategia raczej sprawia, że się nie podejmuje wysiłku, by kontynuować bieg. Satysfakcja z przebiegnięcia tych 72 km może powodować podszepty, żeby nie biec dalej skoro się i tak tyle już osiągnęło. Ja miałam inną strategię - nie myśleć o tym, że istnieje ten oficjalny skrót i ciągle się nastawiać na cały dystans. 

Dlaczego uważam, że to lepsze? Dlatego, że psychicznie jest się wtedy przygotowanym, by biec dalej, emocje nie odpuszczają, a organizm jest zmobilizowany. Doświadczyłam tego na 42 km - linia mety dla krótszego dystansu i przepak dla "setki" były zlokalizowane w tym samym miejscu. Inni kończyli, a ja uzupełniałam bidon i oklejałam bolące pięty plastrami. Cały czas w bojowej gotowości, że biegnę dalej. 

Tak było:
Sciągam skarpetki, by zdiagnozować stan stóp i zalepić miejsca bąblogenne!

Ok, numer mam, buty mam - to biegnę dalej!

I wcale nie czułam w tym momencie tego, że mam już 42 km za sobą. Normalnie po maratonie następuje taka chwila odprężenia i rozleniwienia. Wiedząc natomiast, że mam jeszcze ponad połowę dystansu przed sobą, mój organizm nie pozwolił sobie na rozluźnienie. Dlatego osobiście polecam taką taktykę - nastaw się na dystans jaki zamierzasz przebiec tak, byś od początku wiedział jaki jest twój cel i jak rozłożyć siły, by go osiągnąć. Oczywiście brałam pod uwagę, że ponieważ nigdy nie biegłam tak długiego biegu to wszystko może się wydarzyć, ale starałam się o tym nie myśleć, by nie dać sobie wymówki. Wiedziałam, że to raczej głowa będzie mi złudnie podpowiadać, by zakończyć bieg, niż nogi.

Wracając do wątku organizacyjnego - biuro zawodów i start zlokalizowane są na rynku w Boguszowie-Gorcach (miejscowości, gdzie odbywa się bieg). Logistycznie wszystko jest dopięte na ostatni guzik - na miejscu dostępne są różnego rodzaju worki, kartki, pisadła, taśmy klejące, itp., które umożliwiają przygotowanie rzeczy na przepaki. Dla niewtajemniczonych jeszcze w arkana biegów ultra - przepak to miejsce na trasie biegu (może być jedno, albo jak w przypadku Sudeckiej Setki - kilka), gdzie można zostawić swoje rzeczy jak np. koszulkę na zmianę, skarpetki, kije, własne jedzenie i picie, kurtki przeciwdeszczowe, buty, itp. Taki depozyt przygotowuje się przed biegiem, a organizator wywozi go na wskazany punkt przepakowy. Ja np. przygotowałam swój izotonik (nie lubię tych sztucznych, za słodkich) i w bidonach czekał na mnie w dwóch miejscach. Zostawiłam tam sobie też żele, by nie dźwigać ich poupychanych w jedynej kieszeni jaką miałam. Poza tym na 55 km zostawiłam kije trekingowe, ale ponieważ bardziej mi przeszkadzały niż ułatwiały bieg, na kolejnym przepaku na 65 km zostawiłam je z powrotem, by odebrać po biegu. Możliwość zarówno odebrania jak i zostawienia czegoś na przepaku była bardzo wygodna. Przepaki funkcjonowały bez zarzutu - podbiegając do danego punktu wolontariusze pytali czy mamy coś do odebrania, prosili o numer i w parę sekund przekazywali nam pakunek. 

Równie bez zarzutu funkcjonowały bufety, czyli miejsca, w których można było się posilić na trasie i zjeść co nieco. Było ich całkiem sporo, bo aż 12! Do wyboru była woda, izotonik i herbata oraz bułki z wędliną i serem, drożdżówki oraz rodzynki. 

Oto nasze biegowe menu:
Taka ilość bufetów dawała też ten komfort, że mogłam biec z samym bidonem na pasie biodrowym. Rozważałam plecak, ale po pierwsze nie biegałam wiele z plecakiem i nie chciałam tego testować akurat na dystansie ultra, a po drugie im mniej rzeczy tym lżej. Również w bieganiu sprawdza się zasada, że mniej znaczy więcej. Poobserwujcie biegaczy z czołówki - minimaliści. Każdy jednak musi wybrać dla siebie najbardziej optymalną opcję. Jedni się czują bezpiecznie, gdy mają ze sobą wiele rzeczy w razie awarii, niepogody, itp. a inni - w tym ja - gdy jak najmniej im ciąży. Oczywiście przed każdym biegiem oceniam jak często rozłożone są bufety i czy to co na nich jest dostępne wystarczy mi, by się odpowiednio nawadniać i odżywiać w czasie biegu.

To co mi się jednak najbardziej podobało to atmosfera w miejscu bufetu. Ponieważ spora część biegu odbywała się nocą, bufety były oświetlone, herbata pysznie pachniała, a wolontariusze ogrzewali się przy ognisku, którego przyjemny zapach było czuć z oddali. Sentymentalnie kojarzyło mi się to z atmosferą harcerskich nocnych czuwań, ognisk i biwaków. Naprawdę żałowałam, że nie zostaję chwilę dłużej, by usiąść razem z nimi przy ognisku. A można było - wolontariusze serdecznie zapraszali. Bałam się jednak, że taka dłuższa przerwa w biegu spowoduje, że ciężko będzie wstać i ruszyć dalej. Wolałam jednak biec, a ogniskiem cieszyć się innym razem - w końcu wakacje i lato dopiero się zaczynają!

Bieg startował o godz. 22:00 i towarzyszył mu piękny pokaz sztucznych ogni. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że rynek w Boguszowie-Gorcach jest najwyżej położonym rynkiem w Polsce! Lubię takie ciekawostki. Na początek biegacze okrążyli ten właśnie rynek, wykonując taką rundę honorowo-towarzyską, by następnie ruszyć na właściwą trasę, która przebiegała tak:

Kolor granatowy to pierwsza część - 42 km - po których wracaliśmy do miasta. Meta tego dystansu zlokalizowana była na stadionie miejskim. W tym samym punkcie znajdował się bufet i przepak dla trasy 100 km, która następnie prowadziła na południe od miasta (kolor czerwony na mapie).

Profil trasy jest bardzo przyjemny. Spójrzcie sami:

Jedynym trudniejszym punktem był właściwie podbieg na Chełmiec od ok 34 km. Nie był to stromy odcinek, ale długi. Profilowo trasa jest na tyle urozmaicona, że trudno mi powiedzieć, by któryś z odcinków był szczególnie trudny, stromy czy wyczerpujący. Biegło mi się wygodnie. Regularność podbiegów i zbiegów, ich długość i nawierzchnia były moim zdaniem optymalne. Wszystko to sprawiło, że uważam trasę Sudeckej Setki za bardzo przyjemną! Żałuję tylko tego, że nocą trudno było podziwiać widoki, a bez wątpienia były piękne. Spore fragmenty trasy były przebieżne tj. nie trzeba było przechodzić do marszu. Oczywiście wiele zależy od wytrenowania, ale nie było wielu tak stromych odcinków, by np. warto było dźwigać kije do pomocy. Ja kijków planowałam użyć od 55 km, ale bardziej mi przeszkadzały niż pomagały, ponieważ mimo licznych wzniesień można było spokojnie biec, a wtedy kije ograniczały pracę ramion. Fakt - nie mam specjalnych, lekkich kijków do biegania, a korzystałam z trekkingowych, ale mimo wszystko swobodniej mi się biegło z wolnymi rękoma.

Bieg wiedzie przez krajobrazowo i pod względem doznań, i obcowania z naturą, przepiękne okolice. Nie mogłam się nadziwić, jak tam jest ładnie i dzwoniąc do Grzesia po 72 km, by mu powiedzieć, że biegnę dalej, zamiast opowiadać jak się czuję, mówiłam w kółko, że jest tak cudownie, że wschód słońca, że tak intensywnie pachniały trawy i las, że... podziwiałam tę naturę i chłonęłam ją całą sobą. Tyle dostarczała wrażeń, że pewnie dlatego nie skupiałam się na zmęczeniu.

Pewną trudnością był dla mnie bieg w ciemności, gdy widać było tylko tyle dokąd sięgało światło czołówki. Nie bałam się tak bardzo jak zwykle w lesie po ciemku - miałam świadomość, że jednak jest to zorganizowany bieg i prędzej czy później napotkam jakiegoś biegacza, ale mimo to czułam dyskomfort. Ciemność powodowała również, że nie można było się w pełni rozpędzić na zbiegach. Ale z drugiej strony nie przerażały tak może podejścia?

Przyjemną niespodziankę sprawił mi Grześ, gdy nagle ujrzałam go na wiadukcie kolejowym tuż przed 50 km. Dotarł tam po tym, jak się pożegnaliśmy na 42 km i kolejnym miejscem spotkania miała być dopiero meta. Życzyłam mu wtedy dobrej nocy i kolorowych snów i byłam pewna, że pójdzie spać. Okazało się jednak, że dzielny z niego kibic! To są takie chwile i momenty, kiedy bieganie mnie wzrusza. Naładowana dobrą energią pobiegłam dalej. Grzesiek jednak musiał tam zostać jeszcze... godzinę, ponieważ akurat w tym punkcie tak rozwidlała się droga, że biegacze często wybierali tę niewłaściwą. I po kilkunastu takich pomyleńcach wymalował twórcze graffiti dla błędnych rycerzy:

To nie Bangsy - to robota Grzegorza! Możecie poznać po charakterystycznej kresce. Recepty wypisuje mniej czytelnie, więc biegacze mieli farta, że tak wykaligrafował!

Druga połowa biegu minęła mi szybko. Zaczynało świtać, wstawał dzień, wschodzące słońce coraz bardziej ogrzewało. Chociaż byłam na tyle spocona i zmęczona, że każdy powiew wiatru mnie wychładzał, więc biegłam już dalej w wiatrówce, którą tylko od czasu do czasu rozpinałam.

Ostatnie 10 km nastroiło mnie tak pozytywnie i byłam w takiej euforii, że właśnie kończę swój pierwszy ultramaraton, że przebiegłam 100 km, że to taki wyczyn - że dosłownie frunęłam nad ziemią. Mijałam tych, którzy szli i nie mieli siły, by biec i ich uśmiechy i doping jeszcze bardziej mnie determinowały do parcia ku linii mety. Czułam się niesamowicie! Na metę wbiegłam po 13 godz. i 28 min. Byłam 7. kobietą, która pokonała ten dystans, a 5. w swojej kategorii wiekowej. Wśród wszystkich zawodników uplasowałam się na 57. miejscu - w pierwszej połowie. Dla mnie to rekord świata! Niesamowite uczucie! Bardzo wzmacniające.

Sekundy przed metą...
 
I did it!

Przeszczęśliwam!

Zwycięstwo!

A radość i duma w oczach Grzesia - bezcenne!

Sudecka Setka na tyle mi się spodobała, że już rozważam powrót za rok! Wrażenia z biegu mam bardzo pozytywne. Cieszy mnie to, że czuję się rozbiegana - prócz bólu kolan po biegu i stóp (odciski) nie dokuczało mi nic więcej. Nie miałam żadnych skurczy mięśni, nadwyrężeń. Cały czas czułam siłę w nogach i tylko dyskomfortem na zbiegach były obolałe stopy. 
Drugiego dnia po biegu nie bolało mnie już prawie nic, co oznacza, że bardzo szybko się zregenerowałam.

Może to dzięki...
Jak już wiecie bieg lubię kończyć masażem :)
Start w Sudeckiej Setce nastraja mnie bardzo optymistycznie do następnego biegu - już za 2 tygodnie Maraton Gór Stołowych.

Jeśli macie pytania o Sudecką Setkę i chcielibyście, bym o czymś konkretniej napisała to dajcie znać!

A jeśli się przymierzacie do takiego dystansu, ale brak wam odwagi, by podjąć ostateczną decyzję - posłuchajcie Tinychcieć to móc!

Źródło zdjęć trasy, profilu i bufetów - strona internetowa organizatora: www.osir-boguszow.eu

1 komentarz:

Co Ty na to? Podziel się z nami!