sobota, 14 czerwca 2014

Chojnik Maraton 2014

Mijają właśnie 2 tygodnie od mojego startu w tegorocznym Chojnik Maraton, więc czas najwyższy na relację.
Gotowi do startu: Mateusz, Anita i ja

Był to mój drugi start w maratonie górskim - pierwszym  był zeszłoroczny Maraton Gór Stołowych. MGS do niedawna reklamował się jako najtrudnieszy bieg górski w Polsce, więc stając na linii startu Chojnik Maraton myślałam sobie, że skoro dałam radę pobiec bez wielkiego zmęczenia MGS, to również z tym biegiem powinnam sobie poradzić. I poradziłam!

Zajęłam 5. miejsce w swojej kategorii wiekowej (K30) i 7. w kategorii open kobiet. Czas netto: 6:23:57.




Kategoria K30 to najsilniejsze zawodniczki, więc jest z kim rywalizować! 
Dla przypomnienia dodam, że Ola - współautorka tego bloga - w zeszłym roku zajęła 1. miejsce w kategorii kobiet, z czasem: 6:00! 

Mój czas nie jest zatem rekordem trasy :) ale i tak na mecie duma mnie rozpierała, przede wszystkim dlatego, że tym razem dałam z siebie dużo. Mam taką skłonność, by podczas biegu poruszać się w swojej strefie komfortu i rzadko udaje mi się wyjść (wybiec!) poza nią i przykręcić śróbę. Tym razem starałam się jednak samą siebie przekonywać, by nie przechodzić do marszu, gdy wydawało mi się, że bieg bardzo męczy czy też by wracać do truchtu po każdym stromszym podejściu.

Organizacyjnie zawody są na medal! Start i biuro zawodów zlokalizowane są na łące, która w tym czasie służy również za pole namiotowe. Każdy biegacz ma możliwość nocowania w odległości paru kroków od startu! Dostępne są toalety (toitoi), nie ma natomiast żadnych innych sanitariatów.

Pogoda również dopisała i po sporych opadach deszczu na parę dni przed biegiem, w dniu startu było przyjemnie ciepło - później nawet za ciepło - bezchmurne i bezwietrzne niebo. Wielkie podziękowania należą się Danielowi Chojnackiemu - organizatorowi Chojnik Maraton - ponieważ od odbioru pakietów startowych, przez ilość i jakość bufetów, wyjątkową atmosferę na mecie pod zamkiem Chojnik, do ogniska na zakończenie zawodów - wszystko przebiegało sprawnie i w bardzo przyjemnej atmosferze. Daniel zadbał również o to, by nikt nie był zaskoczony trasą i podczas odprawy szczegółowo omówił warunki na niej panujące, wskazał gdzie czekają nas ciężkie podbiegi, gdzie strome i skaliste zbiegi, gdzie będą czekali sanitariusze (na szczęście mieli mało pracy!) i gdzie w tym roku pojawi się dodatkowy bufet, by na końcowym odcinku trasy nikt nie opadł z sił!

Bufetów było pięć, a na każdym woda i izotonik do picia oraz owoce (banany, arbuzy i rodzynki) do jedzenia. Na każdego czekał też uśmiech i dobre słowa - to naprawdę dodaje energii do dalszego biegu!

Wracając do samego biegu - trasa wcale nie jest łatwiejsza niż MGS, a pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że ten maraton jest trudniejszy z uwagi na długość podbiegów. Spójrzcie sami - oto profil trasy:

Pierwsza połowa pod górę! Teraz już wiem dlaczego właśnie te pierwsze 20 km miałam wrażenie, że więcej idę, truchtam i marszobiegnę, co najwyżej. Ten brak dłuższych odcinków płaskiego terenu, na którym nogi mogłyby trochę odpocząć, a oddech ustabilizować się, sprawiły, że nie mogłam złapać swojego rytmu. Wydawało mi się, że się bardzo ciężko biegnie i że jak tak dalej pójdzie to się wymęczę na tym biegu strasznie! Mimo to czas mijał mi wyjątkowo szybko i gdy tylko zaczął się zbieg w kierunku schroniska pod Łabskim Szczytem (od ok 18-19 km) poczułam wiatr w żaglach! Ten zbieg jest moim zdaniem najpiękniejszą częścią trasy. Rozpędziłam się tu na całego, wyłączyłam wszelkie hamulce w głowie, które mogłyby podpowiadać, by trochę zwolnić. I po prostu biegłam! 


A dalej czarnym szlakiem w kierunku fragmentu trasy, przed którym przestrzegał nas na odprawie Daniel - czyli kamienistego potoku. Mieliśmy tu nie starać się stawiać nóg na kamieniach, które są bardzo śliskie, tylko biec "rynienką" tak jak płynie woda. Na końcu tego kamienistego szlaku stał ambulans i uśmiechnięta grupka wesołych sanitariuszy :)

Ten fragment biegłam bardzo skupiona i mimo paru poślizgnięć utrzymałam równowagę i nawet suchą stopą mogłam biec dalej. Trzeba było jednak bardzo uważać, gdzie się stawia stopy - wybierać kamienie najbardziej suche, nie obłe, co płytsze miejsca w wodzie, uważać na gałęzie wystające z bardzo gęstego zagajnika. W tym miejscu spotkałam Grzesia, który miał czekać w okolicach 3. bufetu, ale tak mu się spodobała rola operatora kamery GoPro, że wypuścił się na rekonesans w poszukiwaniu większych wrażeń niż biegacze na popasie. Jako miłośnik horrorów liczył, że na tym ostrym zbiegu będzie się lała krew! Żaden z biegaczy nie dał mu jednak tej satysfakcji...
Byłam na tyle skupiona, że nawet nie spojrzałam w tę kamerę, by skomentować jak się biegnie. Zdołałam tylko odpiąć pas z bidonem, rzucić go w jego kierunku i krzyknąć, że dalej poradzę sobie bez!

Po raz pierwszy doświadczyłam na tym biegu takiego pełnego skupienia na trasie. Zwykle biegam z muzyką - jeśli nie całe zawody to przynajmniej włączam ją, gdy opadam z sił, by się zmotywować do dalszego biegu. Tu byłam tak skoncentrowana na tym, gdzie stawiam nogi, że muzyka nie była mi potrzebna. Czas dzięki temu też szybciej mijał.

Drugą połowę maratonu biegło mi się świetnie i minęła jeszcze szybciej niż pierwsza. Przebiegłam ją też w krótszym czasie, co mi się rzadko zdarza (tu zapewne pomógł profil trasy). Po ostrym podejściu (o biegu nie było w ogóle mowy na tym odcinku) biegłam już do końca, na mniej trudnych technicznie odcinkach rozpędzając się znowu bez ograniczeń. 


Podczas biegu popełniłam jeden błąd - nie wyciągnęłam uwierających kamieni z buta. Poskutowało to bolącmi bąblami na piętach, które biegnąc w dół tak nadwyrężyłam, że nie nadawały się do żadnej reanimacji. Popękały (bąble, nie stopy) i bardzo bolały. Nie polecam tego braku rozwagi. Lepiej zatrzymać się i wytrzepać buty, niż tak się męczyć.

Na szczęście radość na mecie zrekompensowała ten ból.

A że uwielbiam wszelkie masaże to chętnie poddałam się i temu - masaż pośladków w wykonaniu Grzesia. A raczej akupresura :)

Medal, zimne piwo i róża - bieganie jest piękne!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co Ty na to? Podziel się z nami!