piątek, 20 czerwca 2014

Sudecka Setka welcome to!

Już za chwilę stanę na linii startu Sudeckiej Setki. Mam niezłą tremę. I nadzieję, że stanę również na linii mety tego mojego pierwszego w życiu ultramaratonu!

Dlaczego Sudecka Setka? W zasadzie dlatego, że nie udało nam się z Olą zapisać na bieg Rzeźnika - ani w ciągu tych 7 minut regularnych zapisów, ani w losowanej dogrywce. I dziś myślę, że to bardzo dobrze, ponieważ każda z nas znalazła dobrą, a nawet lepszą alternatywę! Ja wybrałam Sudecką Setkę i im więcej o niej czytałam i słyszałam od innych biegaczy, tym bardziej się cieszę, że pobiegnę właśnie tu - w Sudetach, właśnie ten bieg!

Dlaczego na swój pierwszy ultramaraton wybrałam dystans 100 km? Uznałam, że skoro byłam gotowa przebiec 78 km (planując udział w Rzeźniku) to przygotowania do 100 km trasy o bardzo przyjemnym profilu nie będą odmienne. No i wreszcie - nie boję się dystansu, nie boję się zmęczenia - w górach pokonywałam nie raz już dłuższe godzinowo trasy - boję się tego co siedzi w mojej głowie i co da o sobie znać w momentach krytycznych. Tzw. "psycha" jest moją słabą stroną. Obawiam się też trochę biegu nocą, ale mimo to jestem dobrej myśli!

Jak trenowałam? To co robiłam ostatnimi tygodniami to może być moja słaba albo przewrotnie mocna strona. Trenowałam zimą do wyprawy górskiej na Island Peak i jednocześnie do startu w Chojnik Maraton - pisałam o moich przygotowaniach w tym poście. Z wyników tych treningów jestem bardzo zadowolona - na górę wdrapałam się bez problemu, nie męczył mnie ani ciężki plecak, ani strome podejścia. Podobnie z Chojnik Maratonem - ukończyłam go zadowolona z wyniku (6:23) i samopoczucia, i bardzo szybkiej regeneracji po. Przez ostatnie trzy tygodnie - czyli po starcie w ChM - nie miałam czasu na długie wybiegania (wyjazdy służbowe, spotkania rodzinne i innego tego typu zobowiązania niestety nie pozwoliły mi na taki długi trening). Skupiłam się zatem na biegach krótszych (12-16 km, w tempie ok 5:05 - 5:15/km) oraz podbiegach (10-15 x ok 100 m). Robiąc podbiegi czułam, że siła biegowa, wytrenowana w górach ciągle jest i bardzo przyjemnie się te wbiegi trenowało! Zatem słabą stroną tych ostatnich dni jest brak długich wybiegań. Albo - jak kto woli - mocną stroną są wypoczęte nogi, nieprzeciążone katorżniczym treningiem. Przychylam się do tej drugiej opcji - nie tylko z uwagi na swój niepoprawny optymizm. Również dlatego, że biegając od kilku już lat, poznałam swój organizm i wiem, że w moim przypadku lepiej jest zrezygnować z dużych obciążeń i paru ciężkich treningów przed startem. Widocznie potrzebuję więcej czasu na regenerację. Otuchy dodaje mi też to, że znam śmiałków, którzy startują w maratonach górskich bez długich wybiegań. Ponieważ to jednak mój pierwszy tak długi dystans - nie ma co snuć więcej rozważań, co lepsze. Już niebawem będę mogła to przecież sprawdzić własnonożnie!

Dla odmiany? Trening przeplatany dwoma nocami z tańcami do rana - jak by nie było, jest to jakaś forma aktywności, wysiłku i treningu nóg :) Kosztem wprawdzie snu, więc trudno powiedzieć czy polecam jako regularną jednostkę treningową. Na pewno jeśli trzeba podreperować nastrój czy wymęczoną pracą lub intensywnymi treningami głowę.

Niedospana... W tym tygodniu trochę mnie wymęczyły podróże służbowe i jestem niedospana, ale ponieważ nie jest to nagromadzone zmęczenie (wcześniej dbałam o higienę w tym względzie) mam nadzieję, że adrenalina zadziała i co najwyżej dopiero po biegu będę potrzebowała więcej na regenerację.

Strategia? Cóż... to jest najtrudniejszy punkt programu. Wiem, że mam biec na początku wolniej, by rozłożyć siły na całe 100 km. Tyle z teorii. W praktyce zrobię pewnie tak jak zawsze - wsłuchując się w swoje ciężko pracujące mięśnie, oddech i mniej w podszepty centrum dowodzenia, które będzie chciało mnie na 72 km odwieść od pomysłu, by biec dalej! Prawdę mówiąc (pisząc) nie mam szczególnej strategii. Za mało takich biegów doświadczyłam, by już jakieś wnioski na przyszłość wysnuwać. Naczytałam i nasłuchałam się wiele, ale to są przecież czyjeś subiektywne doznania, rady i przeżycia i nie wiadomo, czy się sprawdzą w moim przypadku. Mądrzejsza będę po i może wtedy uda mi się wybrać dla siebie jakiś zbiór prawd na biegi ultra. Startuję za postanowieniem, że chcę po prostu ukończyć ten bieg. Poznać ten dystans, siebie. Zmierzyć się ze swoją głową. Ale zrobić to bez kontuzji, mimo wszystko gdzieś w niedalekiej odległości od strefy komfortu. Na rekordy i większe wyzwania przyjdzie jeszcze czas!

Przed startem? Mimo, że Sudecka Setka startuje o 22:00 przygotowałam sobie swoje Śniadanie Mistrzów (któremu poświęcę niebawem odrębny wpis) i zamierzam je zjeść... przed biegiem na kolację. To taki mój mały rytuał i odmienna godzina startu niż zwykle nie przeszkodzi mi w jego realizacji. A będę miała pewność, że na conajmniej 6-7 godz. wystarczy mi energii. Resztę uzupełnię na bufetach.


Samopoczucie? Syndrom Napięcia Przedstartowego... od popołudnia irytuje mnie dosłownie wszystko, każdy drobiazg (brudne kafelki w kuchni, kipiący kosz na pranie, niepodlane kwiatki na parapecie, przeterminowany ser w lodówce...). W takich chwilach obrywa się najbliższym (przepraszam Grzesiu!!!). Cóż - moje bieganie jest absolutnie kobiece - z całym dobrodziejstwem zmienności nastrojów. W głębi duszy jednak się na ten bieg bardzo cieszę i mimo, że jestem taka poddenerwowana intuicyjnie czuję, że będzie dobrze!

Start za 22 godziny! Trzymajcie kciuki i zapraszam za parę dni na relację z biegu.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co Ty na to? Podziel się z nami!