piątek, 26 września 2014

Forest Run - relacja

Część z Was już wie, że w ostatnią sobotę w Wielkopolskim Parku Narodowym odbył się bieg Forest Run. Z relacji Mateusza wiecie też jak trenować, by stanąć na podium. Ja z kolei napiszę jak wyglądała trasa długa (44 km) i jakich błędów się wystrzegać, by bieg był przyjemnością a nie męczarnią.

Gotowa do startu!
Kilka tych błędów popełniłam, ale od początku... Bieg odbywał się pod Poznaniem, w naprawdę bardzo ładnej biegowo okolicy. Idealnej treningowo. Dlatego też zapisując sie na niego pomyślałam, że zawsze można te zawody potraktować jako długie wybieganie, a nie rywalizację i niezależnie jaka będzie moja forma, wystartować warto! Blisko, ładna trasa, a co najważniejsze - zebrała się spora grupa Przyjaciół, którzy też startowali w tym biegu. Wiem, że gdybym nie pobiegła to bym bardzo żałowała - zawsze tak mam, że gdy w weekend widzę np. z okna samochodu czy tramwaju biegacza, to od razu mu zazdroszczę. Dlatego przezornie na bieg się zapisałam. A że wolę dystanse długie - na trasę 44 km. 

Która wyglądała tak:
źródło: forestrun.pl
Przewyższenie trasy to ok 350 m w górę i tyle samo w dół.

Najbardziej wymagające na trasie nie były wcale podbiegi i urozmaicenie terenu bezpośrednio w parku, ale te odcinki, które wiodły przez małe miejscowości i między polami - w pełnym słońcu. To mi doskwierało najbardziej. Wysoka temperatura osłabiła moją czujność i w rezultacie piłam i jadłam podczas biegu o wiele za mało. W ten sposób tylko połowę trasy przebiegłam w dobrym tempie i formie. Do 10 km utrzymywałam tempo ok 5:30 min/km, później do ok 22 km było to 6 min/km, czyli ciągle w okolicach tempa moich długich wybiegań. I do tej pory było całkiem przyjemnie. I najchętniej napisałabym Wam, że reszta jest milczeniem, ale w końcu nie po to piszę bloga. 

Dalej był trzeci bufet, na którym zabrakło kubków do picia (ale szybko poradzilismy sobie robiąc krótkie mycie naczyń i udowadniając, że plastikowe kubeczki nie są jednorazowe!) i na którym nie było bananów! Rozpieszczona po ostatnich biegach górskich, nie doczytałam w regulaminie, co będzie na którym punkcie dostępne i to był mój duży błąd. Znając siebie i wiedząc jakim jestem podaczas biegów głodomorem, powinnam była to dobrze przeanalizować i nie wybierać sie na te 44 km z zapasem tylko dwóch żeli energetycznych. A akurat odcinek pomiędzy trzecim a czwartym bufetem prowadził przez niezadrzewioną okolicę. Umęczyłam się okropnie i to tam po raz pierwszy w swojej karierze biegowej doświadczyłam demotywacyjnych podszeptów własnej głowy. Tak źle i tak gorąco to mi dawno nie było! Czasami udawało mi się przegnać te myśli, ale im mniej cienia, tym ich było więcej. Przydałałaby się czapka z daszkiem!

Za to w czwartym bufecie impreza na całego - stoły uginały się od ciastek, czekolady, bananów i kubków, na które pozakładane były ćwiartki pomarańczy. I weseli wolontariusze namawiający, by nie biec dalej a zostać z nimi. Mieli dobrą zabawę i naprawdę były to kuszące propozycje!

Dalej trasa wiodła z powrotem w parku, więc było nieco chłodniej i przyjemniej. Biegliśmy brzegiem jeziora (wcześniejsze fragmenty też prowadziły wzdłuż jezior), co było niesamowią pokusą. Najchętniej bym się wykąpała. Paru biegaczy podzieliło się z innymi taką samą myślą - każdy z nas na widok jeziora reagował tak samo - ale fajnie byłoby się wykąpać!

Najlepszy moment biegu to ok 43 km, gdy z naprzeciwka ujrzałam mojego tatę! Postanowił wyjść mi naprzeciw po tym, jak wszyscy się niecierpliwili kiedy wreszcie dobiegnę i będzie można się relaksować a nie wystawać tak na tej mecie nie wiadomo ile! Tata wraz z resztą biegowych Przyjaciół wybrał udział w trasie krótkiej i czekali już tylko na mnie. Padło krótkie: "Będziesz moim zającem?"; tata: "No to dawaj!" i pobiegliśmy. Ten rodzinny finisz możecie podziwiać póki co na naszym profilu na fejsbuku, a jak tylko dostanę plik, to filmik tu zaprezentuję. Sentymentalnie to zabrzmi, ale to była jedna z piękniejszych chwil tego biegu!

Na metę wbiegłam z czasem 5:06, czyli 36 minut później niż zakładałam..., ale za to z dobrą lekcją pokory i wnioskami na kolejne biegi. Nic tak nie uczy przecież jak własne błędy:
  • błąd nr 1 - zbagatelizowałam ten start porównując go do niedzielnego wybiegania. Przecież ja nigdy nie zrobiłam ponad 40 km niedzielnego wybiegania!!!
  • błąd nr 2 - skoro dotąd nawet na płaskie maratony zabierałam bidon z piciem (wyjątkiem był Berlin, ale tam miałam idelaną obstawę kibiców i perfekcyjną logistykę) to dlaczego w tym biegu postanowiłam wystąpić bez? Nie wiem. Jedyne co mi przychodzi do głowy to może to, że planowałam zrobić jakiś eksperyment. Nie polecam. Nie na długiej trasie.
  • błąd nr 3 - brak nakrycia głowy przy takim słońcu. Błąd, którego już więcej nie powinnam popełnić, ponieważ w losowaniu po biegu wygrałam czapkę z daszkiem marki Arc'teryx. W bardzo ładnym odcieniu granatu, czyli dla wtajemniczonych - ultramaryny. Idealnie dopełnia mój różowy biegowy outfit!
  • błąd nr 4 - w kolejności popełniania był błędem początkowym, ale nie wiem czy miał decydujący wpływ na bieg. Ponoć nie powinno się robić ostrych treningów po saunie czy innych zabiegach relaksacyjnych. Otóż, ja w piątek skorzystałam z komory antygrawitacyjnej (o tym w oddzielnym wpisie) i zastanawiam się czy to również mogło wpłynąć na komfort biegu.
  • błąd nr 5 - po tak intensywnym sezonie biegowym (którego jeszcze nie skończyłam) i po ostatnim starcie w Jakuszycach, gdzie też już czułam nieco spadek formy, rozsądniej byłoby wystartować na dystansie krótszym. To też dobra nauczka na kolejny sezon, który przecież już niebawem zacznę planować.
Komfort to zdecydowanie to, czego mi w tym biegu zabrakło. Ale był to pierwszy bieg, w którym wystartowali wszyscy moi biegowi Przyjaciele, którzy mogli, a Ci, którzy nie biegają (lub póki co nie biegają) zjawili się na mecie. Mieć ich wszystkich wokół siebie tego dnia - bezcenne! Mogłabym znowu się tak wymęczyć, by potem siedzieć z nimi przy ognisku, śmiać się i wspominać bieg!

Nie obyło się też bez scen zazdrości. A to dlatego, że w Forest Run startował również Darek Strychalski - niedawny finiszer biegu Badwater, o którym pisałyśmy TUTAJ.


Darek zdradził nam plany związane ze swoim kolejnym biegowym pomsyłem, który tym razem będzie realizował w Polsce. O tych planach napiszemy niebawem.

A my nie mogłyśmy się z Olą powstrzymać, by nie złożyć Darkowi urodzinowych życzeń:

Scenę tę zazdrosny obswrwator skomentował tak: "wystarczy przebiec Badwater, a dziewczyny już robią sobie z tobą zdjęcia!". No... - wystarczy!

Do zobaczenia na Forest Run za rok!
Ania








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Co Ty na to? Podziel się z nami!