Wyobraźcie sobie idealny
scenariusz: siadacie w listopadzie z kartką i długopisem w ręce. Macie otwarty
kalendarz biegów górskich i wypisujecie poszczególne biegi, w których
chcielibyście wziąć udział w kolejnym roku. Konstruujecie tabelę z dwunastoma
kolumnami – miesiącami. Wpisujecie w nie konkretne biegi, terminy w których
startują na nie zapisy. W tabeli umieszczacie nawet daty graniczne uiszczenia
najniższej opłaty startowej. Rozkładacie sobie w czasie wydatki, tak by domowy
budżet nie ucierpiał za bardzo ze względu na waszą biegową pasję. Uśmiechacie
się w duchu – pierwszy krok do nowego sezonu za wami. Jest plan startowy. Teraz
należy tylko trenować.
Czy aby na pewno?
Okazuje się, że niestety nie.
Opisana powyżej sytuacja
dotyczy mojej osoby. Lubię metodycznie podejść do tematu. W tym roku
zaplanowałam sobie średnio jeden "poważniejszy" start w miesiącu.
Dobierałam biegi pod względem długości trasy, jej atrakcyjności. Był plan. Plan
wydawałoby się - idealny. Niestety. Mój optymistyczny scenariusz musiał ulec
zmianom. Wielu zmianom. Dlaczego? Otóż jak się okazało, scena biegów górskich w
Polsce, ma coraz większą ilość zwolenników. Niektóre biegi stały się tak
popularne, że o zapisach na nie należałoby pomyśleć rok wcześniej, a uiścić
opłatę startową co najmniej na pół roku naprzód. Domyślacie się o jakich
biegach mówię?
Najbardziej za skórę „zalazł
mi” jednak bieg rzeźnika. Miał być jedną z ważniejszych pozycji w moim
kalendarzu. Bardzo chciałam zmierzyć się zarówno z dystansem, jak z formułą
biegu w parach. Trasa licząca blisko osiemdziesiąt kilometrów prowadząca przez
malownicze Bieszczady w towarzystwie przyjaciółki. Czego chcieć więcej? Więcej
niczego. Trzeba było chcieć tak naprawdę jednego – miejsca na liście startowej.
Okazało się bowiem, że czatując przy komputerze na 10 minut przed rozpoczęciem
rejestracji zaczynającej się punktualnie o 15:00, niekoniecznie musisz zdążyć
się zapisać. Miałam na podorędziu laptopa, dwa telefony z dostępem do internetu
i... się nie udało. Kiedy już strona z formularzem zgłoszeniowym nareszcie się
wczytała, pojawił się na niej komunikat, że limit uczestników został już
osiągnięty...
Że co? Że niby kiedy? Przecież
jest 15:08! Jak sobie przypomnę tę chwilę, to znów ogarnia mnie ta sama
frustracja. Dodatkowo organizator zamieszczający informację na stronie, że nie
sądził, że w osiem minut osiągną limit uczestników, że liczyli raczej że zapisy
rozejdą się w nie krócej niż godzinę (godzina to przecież AŻ 7,5 razy
więcej niż osiem minut! - toż to mnóstwo czasu!). Tymczasem, podobno w pierwszej minucie rejestracji
było 100000 odwołań do strony z formularzem…
Organizatorzy przeprosili za
zaistniałą sytuację i chcąc uniknąć podobnej w rundzie dogrywkowej,
postanowili zorganizować ją w formie losowania. Okej. Przekonało mnie to.
Losowanie jest fair. Zapisałyśmy się więc z Anią do rundy dogrywkowej licząc na
szczęśliwą rękę losującego. Jak się później okazało – bezskutecznie.
Wiem, że biegi górskie stają
się coraz bardziej popularne. Z roku na rok coraz więcej ludzi biega po
górskich ścieżkach. I bardzo dobrze. Uważam jednak, że organizatorzy tych
najbardziej popularnych czy jak kto woli prestiżowych biegów – Biegu rzeźnika,
Maratonu Gór Stołowych, czy Biegu Marduły, powinni pomyśleć, by wprowadzić
zapisy oparte o losowanie. Z mojej perspektywy wykluczy to poczucie
niesprawiedliwości wśród tych, którym nie udało się być przy komputerze w
czasie startu zapisów, czy których sprzęt elektroniczny nie podołał wyzwaniu
szybkiego logowania.
Takie rozwiązanie od lat
stosowane jest w zachodnich biegach takich jak Zegama czy UTMB. Do losowania
przystępują wszyscy zarejestrowani na stronie organizatora uczestnicy. Jeśli
zapisało się na bieg 8000 osób na 250 przewidzianych miejsc, organizator
podczas losowania ustala kolejność wszystkich biegaczy biorących udział w
losowaniu. Tak, by w przypadku nieuregulowania przez pierwsze 250 osób opłaty za
bieg w terminie, na ich miejsce wskakiwały kolejno osoby z numerem 251, 252,
itd. Bo losowanie jest jedno. System nie wydaje się być skomplikowany dla
organizatorów, a tym bardziej uczestników losowania. A co najważniejsze jest przejrzysty.
I tak naprawdę poza kilkoma
dyskusjami ze znajomymi na temat potrzeby wprowadzenia systemu
losowania, cała ta historia rozeszłaby
się po kościach. Gdyby nie pewne spotkanie.
Wyobraźcie sobie, że na starcie
biegu spotykacie znajomego i standardowo z jego, czy waszych ust – bez
znaczenia – pada pytanie o najbliższe plany startowe. On z dumą mówi, że
ponownie zmierzy się z trasą biegu rzeźnika. Wy na to – że super, że też bardzo
chcieliście wziąć w nim udział, ale że te zapisy, że serwer nie podołał, że generalnie jest mega szczęściarzem. Na co
słyszycie, znów z dumą... „wiesz, JA to na te wszystkie biegi nie muszę się
zapisywać, JA wystarczy, że zadzwonię do organizatora, a on już dla MNIE
miejsce znajdzie”.
Powiem wam, że poczułam się
tak, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro zimnej wody i ze śmiechem krzyknął
„Ola! Obudź się! Co Ty sobie myślałaś?!!”.
I znów na tapecie - przejrzystość losowania. Wiem, że organizator ma zarezerwowaną pewną ilość miejsc do rozdysponowania. Standardowo jednak te miejsca przewidziane są albo dla najlepszych, albo dla celebrytów (ambasadorów biegu) albo dla biegających sponsorów. Nie spotkałam się ze zwyczajem, by te "specjalne miejsca" przeznaczone były dla tych, którzy ledwo mieszczą się w limicie, którzy w dodatku nie są ani sponsorami ani osobami służącymi promocji imprezy - która promocji nie wymaga. Ale jak widać tak zaczyna przedstawiać się biegowa (górska!!!) rzeczywistość. Smutne.
Tego typu akcje powodują nowe zjawisko - podłączanie się do biegu "na stary numer startowy" albo "na partyzanta" - kto jaką nazwę woli .
Osobiście nie wyobrażam sobie uczestniczyć w ten sposób w jakimkolwiek biegu. Oczywiście można sobie i innym tłumaczyć, że żyjemy w wolnym kraju, że przecież nikt nie zabroni nam biec z przypiętym do piersi numerem startowym po tej samej trasie i w tym samym czasie, kiedy rozgrywany jest bieg. Oczywiście. Nikt tego nie zrobi. Ale czy biegnąc w taki sposób czulibyście się komfortowo? Mięlibyście wolną głowę? Czerpalibyście stuprocentową radość z biegu? Ja nie. Pojawiają się też inne pytania - czy podczas takiego "lewego" biegu korzystać z bufetów przygotowanych dla biegaczy, którzy uiścili opłatę startową? "Przecież łyczek napoju izotonicznego to nic takiego..." Czy aby na pewno? A co jeśli zdarzy się nam kontuzja podczas biegu. Nie mówię o otarciu - z nim można dobiec do mety. Ale złamanie - ingerencja GOPRu. Zastanawialiście się kiedyś jakie byłyby tego konsekwencje?
Nie odczytujcie tego wpisu jako gorzkich żali Oli, której nie udało zapisać się na bieg. Nie taki jest mój cel. Prędzej czy później uda mi wziąć w nim udział (mam nadzieję, że prędzej). Chodzi mi przede wszystkim o zwrócenie uwagi na pewne zjawiska, które stają się coraz bardziej powszechne. Może warto o tym wspólnie porozmawiać, wymienić swoje spostrzeżenia, które docelowo można by przelać na papier i wysłać do organizatorów najbardziej popularnych biegów w Polsce. Co o tym sądzicie?
I znów na tapecie - przejrzystość losowania. Wiem, że organizator ma zarezerwowaną pewną ilość miejsc do rozdysponowania. Standardowo jednak te miejsca przewidziane są albo dla najlepszych, albo dla celebrytów (ambasadorów biegu) albo dla biegających sponsorów. Nie spotkałam się ze zwyczajem, by te "specjalne miejsca" przeznaczone były dla tych, którzy ledwo mieszczą się w limicie, którzy w dodatku nie są ani sponsorami ani osobami służącymi promocji imprezy - która promocji nie wymaga. Ale jak widać tak zaczyna przedstawiać się biegowa (górska!!!) rzeczywistość. Smutne.
Tego typu akcje powodują nowe zjawisko - podłączanie się do biegu "na stary numer startowy" albo "na partyzanta" - kto jaką nazwę woli .
Osobiście nie wyobrażam sobie uczestniczyć w ten sposób w jakimkolwiek biegu. Oczywiście można sobie i innym tłumaczyć, że żyjemy w wolnym kraju, że przecież nikt nie zabroni nam biec z przypiętym do piersi numerem startowym po tej samej trasie i w tym samym czasie, kiedy rozgrywany jest bieg. Oczywiście. Nikt tego nie zrobi. Ale czy biegnąc w taki sposób czulibyście się komfortowo? Mięlibyście wolną głowę? Czerpalibyście stuprocentową radość z biegu? Ja nie. Pojawiają się też inne pytania - czy podczas takiego "lewego" biegu korzystać z bufetów przygotowanych dla biegaczy, którzy uiścili opłatę startową? "Przecież łyczek napoju izotonicznego to nic takiego..." Czy aby na pewno? A co jeśli zdarzy się nam kontuzja podczas biegu. Nie mówię o otarciu - z nim można dobiec do mety. Ale złamanie - ingerencja GOPRu. Zastanawialiście się kiedyś jakie byłyby tego konsekwencje?
Nie odczytujcie tego wpisu jako gorzkich żali Oli, której nie udało zapisać się na bieg. Nie taki jest mój cel. Prędzej czy później uda mi wziąć w nim udział (mam nadzieję, że prędzej). Chodzi mi przede wszystkim o zwrócenie uwagi na pewne zjawiska, które stają się coraz bardziej powszechne. Może warto o tym wspólnie porozmawiać, wymienić swoje spostrzeżenia, które docelowo można by przelać na papier i wysłać do organizatorów najbardziej popularnych biegów w Polsce. Co o tym sądzicie?
Ola
zgadzam się z tym co napisałaś.
OdpowiedzUsuńw przypadku losowania do biegu rzeźnika rozwaliło mnie jeszcze, że dostajesz dodatkowe punkty za uczestnictwo w innych biegach, również w poprzednich edycjach biegu rzeźnika. czyli wychodzi na to, że im więcej razy biegło się wcześniej w tym biegu, tym większą ma się szansę na kolejny start. super!