Od
ubiegłego roku ósmy marca kojarzyć mi się będzie nie tylko z
Dniem Kobiet, otrzymywanymi z tej okazji życzeniami i kwiatami, ale
przede wszystkim z tragicznym wydarzeniem - śmiercią wspaniałego
kolegi - Tomka Kowalskiego, który w 2013 roku wraz z Maciejem
Berbeką, Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem jako pierwszy człowiek
na świecie zdobył ośmiotysięcznik Broad Peak zimą.
Rodzina
i najbliżsi przyjaciele Tomka postanowili uczcić Jego pamięć
organizując Zimowy Ultramaraton Karkonoski (ZUK), który odbył się w
pierwszą rocznicę uznania Tomka za zmarłego - ósmego marca 2014
r.
Zapisy
na bieg, które ruszyły 19 grudnia 2013 r. rozeszły się jak świeże
bułeczki. 150 miejsc pomimo jak dla mnie wysokiej opłaty startowej (220 zł)
zapełniło się w niecałą dobę.
Organizacja
biegu od początku była perfekcyjna. Przydatne biegaczom i osobom
zainteresowanym biegiem informacje pojawiały się zarówno na
stronie internetowej Ultramaratonu (http://ultramaratonkarkonoski.pl), jak i na jego profilu na
facebooku. Nie sposób było przegapić newsów o stanie trasy, o
grubości pokrywy śnieżnej na ścieżkach, czy wymaganym ekwipunku
uczestników biegu (wyposażenie obowiązkowe, ze względu na
przychylne prognozy, w ostatniej chwili, ku uciesze wszystkich
biegaczy, uszczuplone zostało o dodatkowy polar czy nieprzemakalne
rękawice). Dzięki właśnie tym postom na facebooku udało mi się
pobiec w ultramaratonie, bo na ostatnią chwilę zwolniły się dwa
miejsca.
Odprawa
przed biegiem była krótka, rzeczowa. Organizatorzy byli nieugięci
odnośnie krótkich spodenek na trasie, o które jak lew walczył
jeden z uczestników biegu. Decyzja była jedna - obowiązywał ubiór
zimowy - długie spodnie i górna część stroju na długi rękaw.
Krótkie spodenki można było wziąć do plecaka i przebrać się na
trasie. Oglądając zdjęcia z biegu nie widzę, żeby ktokolwiek zdecydował się na to rozwiązanie. Nawet czołówka, mimo bardzo
szybkiego tempa (52 km pokonali w ok. 4,5 h), do końca biegła „na
długo”. Sama nawet przez chwilę nie pomyślałam o czymkolwiek
krótkim…
Osoby odpowiedzialne za trasę, dzień wcześniej zrobiły zdjęcia, by pokazać jej stan. W szczególności oblodzone, niebezpieczne miejsca czy skrzyżowania, na które warto było zwrócić uwagę, by nie pobłądzić, co przy bardzo dobrym oznaczeniu trasy było niemożliwe. Organizatorzy przestrzegali również, że nawet w Karkonoszach przy plus 5 stopniach i pełnym słońcu może być ślisko, wietrznie i zimno, a gdy zmieni się aura, bardzo niebezpiecznie.
Po
odprawie odbyła się projekcja filmu o Tomku. Bardzo osobisty,
optymistyczny obraz stworzony przez przyjaciół i rodzinę raz
wzruszał, raz bawił do łez. Po filmie ostatnie osoby odebrały
pakiety startowe i można było iść spać. A czekała nas rychła
pobudka, bo już od 4 rano sprawdzane było obowiązkowe wyposażenie a
start – punktualnie o 5:00:00.
Sprawdzenie
ekwipunku przebiegło sprawnie. Biegacze jeszcze przed biegiem mogli
wypić świeżą, gorącą kawę i herbatę, przegryźć coś
słodkiego.
Wystartowaliśmy
o 5.00 z deptaka. Było wyjątkowo ciepło, ok. 4 stopni. Pogoda
idealna, rozgwieżdżone niebo. Sznur czołówek i migających
czerwonych światełek przypiętych do plecaków.
Trasa
z perspektywy startu nie była trudna. Znam dość dobrze Karkonosze
i pamiętając profil trasy wiedziałam, że „byle do Śnieżki,
później będzie z górki”. To myślenie mnie zgubiło. Nie biegałam tam nigdy w zimie, przez co niedostatecznie dobrze rozłożyłam siły w
pierwszej części biegu. Oblodzone podejścia kosztowały bowiem
moje mięśnie (zwłaszcza łydki) dużo więcej niż przewidziałam.
Stąd druga część trasy w moim wykonaniu była słaba.
Trzeba przyznać, że Tomek z góry zadbał o pogodę – błękitne niebo, słońce, zapierające dech widoki. Nie można było sobie wyobrazić piękniejszej oprawy biegu.
Punkty
odżywcze były bardzo dobrze zaopatrzone. Można było znaleźć na
nich między innymi herbatę z cytryną, czekoladę, pomarańcze,
zupy – pomidorową, barszcz z krokietem, różnego rodzaju ciastka,
banany. Jako, że raczej na trasie jestem niejadkiem, nie próbowałam
tych specjałów, ale z relacji znajomych wiem, że wszystko było
pyszne.
Słyszałam
negatywne głosy, że chcąc skorzystać z bufetu biegacz zmuszony
był do zboczenia z trasy i wejść do schroniska. Prawda – trzeba
było lekko zboczyć z trasy, żeby się posilić, ale NIE KAŻDY MUSIAŁ Z TEGO KORZYSTAĆ. Można przecież było wziąć zapas napojów i jedzenia na
cały bieg. Z tego co wiem, czołówka nie skorzystała z żadnego punktu. Ponadto należy pamiętać, że to zimowy
ultramaraton. Organizatorzy nie mogli wiedzieć, że bieg odbędzie
się w aurze wiosennej, a nie za przeproszeniem w „dupówie”,
gdzie wieje, śnieży i nic nie widać. A trudno mi sobie wyobrazić by wolontariusze mięli czekać na zawodników z gorącą herbatą tuż przy szlaku, a nie w ciepłym schronisku. Ale jak to mówią - czego byś nie robił - wszystkim nie dogodzisz.
Wracając do biegu - dotarłam do Śnieżki. Później stromy zbieg i teoretycznie "z górki". Nie było jednak łatwiej. Było ciężko do samego końca. Dopingowali mnie Magda i Mateusz, za co bardzo dziękuję. Nie chcę tłumaczyć słabego występu faktem, że był to dopiero początek sezonu i nie miałam jeszcze super formy, czy tym, że jeszcze w czwartek poprzedzający bieg kończyłam antybiotykoterapię. Nie. Inni pobiegli dużo lepiej. W moim przypadku najzwyczajniej w świecie byłam nieprzygotowana. Za mało trenowałam. Za szybko zaczęłam. Ot cała tajemnica.
Na mecie mój wynik - 07:53:27.
Najlepszymi w pierwszej edycji ZUKa byli:
Wśród mężczyzn
- Bartosz Gorczyca - 04:34:30 (!!!)
- Piotr Karolczak - 04:53:16
- Piotr Bętkowski - 04:55:17
- Sabina Giełzak - 05:34:22
- Ewelina Pisarek - 06:06:39
- Justyna Żyszkowska - 06:09:41
Jeśli mogę dać Wam dobrą radę - to nie
biegajcie w ten sposób ultramaratonów. Trenujcie. Zimą też można zrobić siłę, czy wytrzymałość. Od tego mamy super-hiper nowoczesne bieżnie. Przemyślcie taktykę jaką zastosujecie podczas biegu. W miarę możliwości zapoznajcie się z trasą, warunkami na niej panującymi. A następnie cieszcie się z biegu.
U mnie o zapisaniu się na bieg na ostatnią chwilę zadecydowała chęć zmierzenia się
zarówno z dystansem, przepiękną trasą, jak i chęć udziału w tym wielkim
święcie przygotowanym dla Tomka. Nie myślałam do końca racjonalnie. Wystartowałam, pocierpiałam i dobiegłam do mety. Nie żałuję.
ONI mięli dużo dłużej, ciężej i zimniej...
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co Ty na to? Podziel się z nami!