O tym, że wzięłam udział w Supermaratonie Gór Stołowych i że go ukończyłam, mogliście już przeczytać tu oraz tu. Dziś podzielę się z Wami wrażeniami z tegorocznej edycji.
Trasa MGS została wydłużona do 50 km i tym samym bieg zmienił nazwę na Supermaraton Gór Stołowych. Od przyszłego roku będzie to oficjalna nazwa tego maratonu. Prócz tych dodatkowych horyzontalnych kilometrów bieg wertykalnie zyskał ponad 200 m przewyższenia. Wg informacji podawanych przez organizatorów łączna suma przewyższeń przekracza 4000m i wynosi odpowiednio +2100m i -1900m. Dodatkowa ok 3 km pętla pojawiła się w okolicy 30 km i wiodła przez Skalne Wrota. Ta nowa część trasy to bardzo techniczny, stromy zbieg (który mi akurat się bardzo podobał!) a potem... podbieg, już mniej stromy. Zarówno zbieg i podbieg w tej części są moim zdaniem przebieżne - jeśli macie siłę w nogach i nie boicie się zbiegów. Może nie biegam szybko - ale biegam! Naprawdę fajnie się tamtędy biegło i takie urozmaicenie trasy bardzo dobrze działa na psychikę - trzeba się skupić, by nie skręcić nogi, by się nie poślizgnąć, a przy takiej koncentracji kilometry mijają niepostrzeżenie. Ja zdecydowanie wolę takie ostre zbiegi i podbiegi niż dłużące się ni to pochyłe ni to płaskie odcinki. Ale wiadomo - jest to subiektywane upodobanie i odczucie. Od innych biegaczy słyszałam, że stromy odcinek do Skalnych Wrót był bardzo ciężki i dużo osób bardzo ostrożnie stąpało w tym miejscu.
Cała trasa SuperMGS wygląda tak:
Trasa SuperMGS 2014 - dodatkowa pętla to okolice Skalnych Wrót |
A tu przewyższenia i lokalizacje bufetów:
Robi wrażenie, prawda?
W tym roku nie byłam już takim nowicjuszem i trochę mi zabrakło tego wrażenia pierwszego razu, kiedy wręcz w euforycznym stanie przebiegłam MGS. Tym razem było bardziej realnie - dało się we znaki słońce i wysoka temperatura. Na szczęście organizatorzy zadbali o większą ilość bufetów, dzięki którym można się było zregenerować. Na przedostatnim bufecie była nawet coca-cola, co spotkało się z wielkim uznaniem biegaczy! Całe zawody - od dystrubucji informacji o biegu, odbioru pakietów, lokalizacji biura zawodów i atmosfery w Szczelince po organizację biegu, bufetów, wreszcie do mety i wieczornego świętowania - są fantastyczne!!! Świadczą o tym chociażby uśmiechnięte tłumy biegaczy, którzy zostają po biegu, by bawić się razem, wymieniać wrażenia, tańczyć, saunować i w końcu - zjeść niedzielne śniadanie! Naprawdę lubię tam wtedy być!
Pierwsze 28 km biegło mi się nieźle, choć gorąc doskwierał. Może nawet biegłam nieco za szybko... Do trzeciego punktu kontrolnego, przy Pasterce dotarłam po niecałych 4 godz.
Tam też zrobiłam sobie krótką przerwę na opatrzenie odcisków, którym nie dałam okazji się zagoić po poprzednich biegach, i które boleśnie dały o sobie znać. Tu też po raz pierwszy poczułam się głodna! To zły znak, ponieważ z doświadczenia wiem, że odżywiać podczas biegu należy się tak, by właśnie nie zgłodnieć - to już sygnał, że organizm nie ma energii. Do tego momentu zjadłam 2 żele. Plan miałam taki, by jeść żel co 2 godziny i wszystko byłoby w porządku, gdybym jadła coś jeszcze. Ale było tak ciepło, że nie miałam ochoty na nic innego niż picie. To ssanie w żołądku mnie jednak zaniepokoiło, więc na trzecim bufecie posiliłam się bananem i pomarańczami, i ruszyłam dalej.
Na linii startu - w doborowym towarzystwie :) |
Uśmiecham się na widok... Grzesia czy bufetu? |
Najlepszym odcinkiem było kolejne 10 km! Tak samo jak w zeszłym roku. Coś musi być w tym półmetku, że dodaje skrzydeł. Ponownie pofrunęłam ponad łąkami za Pasterką, zbliżając się coraz szybciej do tej dodatkowej pętli.
Zbieg przed czwartym bufetem - po słynnej dodatkowej pętli! |
W bufecie czwartym napoiłam się coca-colą i pobiegłam dalej, znowu przez łąki, które tak lubię! Odciski coraz bardziej mi doskwierały i jakieś 4 km przed metą straciłam zapał do biegu. Głowa przestała współpracować z nogami i już bardzo chciałam dobiec na szczyt Szczelińca. Znowu trochę zgłodniałam, za mało jadłam i myślę, że to też miało ujemny wpływ na mój stan. Zwykle na takich biegach się przejadam, a tym razem nawet nie wiem dlaczego to zaniedbałam. Na szczęście to były ostatnie kilometry biegu i jak już dotarłam do schodów na Szczeliniec to wiedziałam, że lada moment zapomnę o każdym bólu i będę się cieszyła z ukończenia kolejnego górskiego maratonu!
Łzy emocji, zimne piwo i dobra kwaśnica w schronisku, i mogłam wracać do Pasterki, gdzie o 20:00 odbyła się dekoracja zawodników a po niej koncert czeskiego zespołu Heebie Jeebie, sauna i pokaz zdjęć Piotra Dymusa, który zza obiektywu śledził nasze zmagania z Supermaratonem Gór Stołowych. Jego zdjęcia są po protsu genialne - do tej pory zazdrościłam jednemu biegającemu koledze, którego Piotr Dymus wielokrotnie uwiecznił na zdjęciach z biegów - a tu niespodzianka! Z SuperMGS mam własne zdjęcie tego wybitnego fotografa!
Jeśli nie przeraża Was dystans 50 km i spore przewyższenie terenu to...
A na mecie czkał na mnie już medal! |
Jeśli nie przeraża Was dystans 50 km i spore przewyższenie terenu to...
do zobaczenia na SuperMGS za rok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co Ty na to? Podziel się z nami!