piątek, 30 października 2015

Milczenie jest złotem..?

Tak, ostatnio trochę zamilkłyśmy. Nie dlatego, że nic się u nas nie dzieje, wręcz przeciwnie. Świat zwariował! Jesteśmy matkami, żonami, przyjaciółkami, paniami domu i biegaczkami w jednym. Czasami ciężko pogodzić te wszystkie funkcje, ale dajemy radę. Obserwujemy, że i Wy dajecie! Pomimo naszego milczenia jest Was, nas - biegaczek, coraz więcej. To wspaniałe! Obiecujemy poprawę. Już niedługo szczerze o frustracji związanej z buntem dziecka na wózek i niemożnością (mam nadzieję chwilową) dzielenia z nim tej pasji. Mamy też w zanadrzu kilka relacji z bardzo ciekawych i mało nagłośnionych biegów. Zostańcie z nami!

Ania i Ola

poniedziałek, 27 lipca 2015

Bo to jest tak, że ja wolę dłuższe dystanse...


Zapisywałam się na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich z drżącym sercem. Bałam się trochę o siebie, bo dawno nie biegałam niczego powyżej półmaratonu, a czekało na mnie 65 km, które w rzeczywistości okazało się 68 km, ale przede wszystkim bałam się o Alę. Od lutego funkcjonujemy jak naczynia połączone, a dystans jaki planowałam przebiec to przy mojej dobrej dyspozycji około 9 godzin biegu. Dla Ali plującej smoczkami i mającej odruch wymiotny na smak modyfikowanego mleka to około 9 godzin głodówki. Sami więc rozumiecie, że stresik przed startem był.

Okazało się, że niepotrzebnie.

Po pierwsze przygotowałam trochę swojego mleka (dziękuję Aniu za wsparcie techniczne), butelkę z wodą i modyfikowane mleko.

Po drugie całkiem dobrze przyłożyłam się do treningu podczas wakacyjnego pobytu w Szczawnicy.

A po trzecie, najważniejsze, Alina ma fantastycznego tatę, który dał radę!

To od początku.

Ze względu na fakt, że moja latorośl nie lubi mleka z proszku, postanowiłam, że pomaltretuję się laktatorem i odciągnę ze 2-3 butelki mleka o pojemności 125 ml. I o ile w domu to się udawało (tak, robiłam próbę), to w przeddzień startu, jakby źródełko wyschło. Kiedy Mała piła z piersi było ok, ale kiedy przystawiałam laktator, nic nie leciało. Może spowodował to stres, może zmiana miejsca pobytu... Nie wiem. Udało się uzbierać jedną butelkę mojego mleka, resztę diety musiało stanowić mleko z proszku i woda.

Jeszcze na linii startu próbowałam wcisnąć coś w Alę ale jak tu jeść kiedy dookoła tylu kolorowych biegaczy, z głośników leci "Mam tę moc" z Krainy Lodu przy której mimowolnie karmiącej podrygiwała noga.

Bezcenne było zdziwienie innych biegaczy kiedy po tym jak widzieli mnie karmiącą ujrzeli mnie na linii startu :) "To pani karmiła przed chwilą, a teraz biegnie"? "Tak." "A co z dzieckiem?" "Dziecko ma tatusia. Bardzo dzielnego tatusia".

Powiedziałabym, że dzielnego i obrotnego. Bo z tego co opowiadał, to za wiele się Alą nie zajmował. Co rusz znajdowała się jakaś chętna do pomocy ciocia. Nie ma jak podryw na dziecko...

A przechodząc do samego biegu...

Start odbył się o 6:00. Na termometrze jedyne 23 stopnie. W najgorętszym momencie biegu zegarek wskazał 32 stopnie. Jako biegaczka-wielbłąd, która raczej bierze łyka izo na punkcie i popija go łykiem wody, bilans płynno-wodny oceniam na bardzo wysoki. Podczas biegu wypiłam w sumie 2 bukłaki wody o pojemności 1,5 l (pierwszy - woda, cytryna, cukier i szczypta soli. Drugi - woda i izo). Na każdym z 5 punktów wypiłam też po kubku coli i na każdym z punktów napełniałam bidon wodą, by móc się nią polewać (głowa i kark).

Jeśli chodzi o jedzenie - dwa batony energetyczne i około trzech paczek ciasteczek bebe serwowanych na punktach.

Trasa z mojego punktu widzenia nie była trudna technicznie. Nie było miejsc niebezpiecznych czy zaskakujących. Przy odpowiednim skupieniu nie było mowy o kontuzji. Moim zdaniem krynicka sześćdziesiątka wygrywa z trasą w Lądku. Jak dla mnie jest bardziej urokliwa. Mniej biega się tam po asfalcie. Podczas sobotniego biegu miałam chwile, kiedy żałowałam, że nie założyłam moich asfaltówek.

Od startu w Szczawnicy, o którym pisałam tutaj popracowałam nad podbiegami. Zdecydowanie było warto. Trening z obciążeniem (Alą) przyniósł efekt. Miałam jednak problem ze zbieganiem. Nie umiałam swobodnie puścić się na trudniejszych fragmentach. Teraz trzeba wrócić i popracować nad zbiegami :-D

Generalnie trasę pokonałam zgodnie z planem - odcinki płaskie i zbiegi biegłam, a podbiegi pokonywałam szybkim marszem. Nie dałam ponieść się tłumowi na początku, dzięki czemu nie było kryzysu w trakcie. Skrzydeł dodał mi bufet w Złotym Stoku, gdzie spotkałam się z Mateuszem i Alą. A raczej z Mateuszem, bo Alą opiekowała się jakaś "ciocia" ;-)

Na mecie zameldowałam się po 9 godzinach i 55 minutach. To dłużej niż planowałam ale przy tej temperaturze to i tak nieźle, że dobiegłam. Na mojej trasie na 160 osób startujących, bieg ukończyło 118 osób w tym 20 kobiet.

W klasyfikacji kobiet dało mi to 6 miejsce, a w kategorii kobiet do 30 lat trzeci stopień na podium.

Na linii mety przywitali mnie uśmiechnięta Ala z Mateuszem i przyjaciele, którzy dzielnie walczyli na trasie Złotego Półmaratonu.

Ogłaszam sezon ultra 2015 za rozpoczęty!






























Ola




czwartek, 9 lipca 2015

Stanik dla matki-biegaczki karmiącej. Testy

Pamiętacie moją opowieść o walce z zapięciem od stanika podczas jednego z treningów, kiedy Alę nękał niepochamowany Wielki Głód? Jeśli nie, znajdzie się ją tutaj.

Do dziś bywają takie dni, że więcej energii tracę na rozpinaniu i zapinaniu biustonosza niż na przysiadach czy pompkach.

Od przyszłego tygodnia koniec z tym! Mam nadzieję...

Razem z Anią, Alą i jeszcze kimś ;-) testować będziemy staniki firmy Moving Comfort - modele Juno bra i Rebound racer.
Juno Bra
Rebound Racer


Niesamowite ile radości sprawia zamawianie dwóch staników! :-D 


środa, 17 czerwca 2015

XLPLEkiden - bieganie w tropikach

W ostatnią niedzielę odbyła się bardzo ciekawa impreza - XLPL Ekiden - długodystansowy bieg sztafetowy.

Dystans sztafety maratońskiej XLPL odpowiadał dystansowi maratonu - 42 km i 195 m, a trasa biegu została poprowadzona po pętli o długości 5400 m wokół Jeziora Maltańskiego.

Wyjątek stanowiła długość pętli pierwszej zmiany, tu do pokonania było 4395 m.

Dystans podzielony został na 6 zmian w odpowiedniej kolejności: 4395 m + 10800 m + 10800 m + 5400 m + 5400 m + 5400 m.

Drużyny obowiązywał limit czasu wynoszący 4 godziny i 30 minut. Startowałam gościnnie w barwach miejsca pracy mojego męża (nie będzie kryptoreklamy ;D) na piątej zmianie, po Przemku, Wojtku, Mateuszu, Asi i przed Jakubem. Do przebiegnięcia miałam jedynie 5400 m ale wyzwaniem były wytyczne, które otrzymałam na miesiąc przed startem. Na swój odcinek otrzymałam limit 25 minut, któremu nie podołałam :/ Przebiegłam swój dystans w 25 minut i 7 sekund ;P

W klasyfikacji generalnej uplasowaliśmy się na 33 miejscu na 241 drużyn, a w kategorii drużyn mieszanych na 5/124! Stąd postanowienie, że w przyszłym powalczymy o pudło.


Organizację imprezy oceniam bardzo wysoko. Jedyne do czego można byłoby się doczepić to brak zabezpieczenia trasy (ale trudno w piękny czerwcowy weekend wymagać by zamykano dla kilkuset biegaczy całą Maltę) i tropikalna pogoda (na co organizatorzy raczej wpływu nie mięli).

Gdzieś znalazłam określenie tych zawodów jako "team building marathon". I szczerze powiedziawszy - trochę tak to działa. Czuję się zintegrowana! :)
Szczerze polecam Wam udział w tym biegu! Może za rok się pościgamy?

Ola

czwartek, 11 czerwca 2015

Nie samym bieganiem człowiek żyje...

Bieganie - ważna rzecz. Ale nie samym bieganiem człowiek żyje. Ważne są również ćwiczenia wzmacniające. Jak pokazuje przykład Emelie Forsberg nie dość, że przynoszą efekty w postaci wyników sportowych, to w dodatku na wyrzeźbione przez nie nogi można wyrwać nie byle jakiego biegacza ;)

Dlatego jeśli macie ochotę na wspólny trening siłowy zapraszam do Poznania nad Maltę. Spotykamy się o 12:00 przy wejściu do Galerii Malta (tym przy mostku). W planach mnóstwo przysiadów, wariacji na temat deski i różnorakie ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha.

Kilian co prawda już zajęty ale kto wie kogo tam spotkamy... ;)

Ola

P.S.
Ja będę ćwiczyła z moim słodkim obciążeniem - Aliną (w chuście albo na rękach), dlatego jeśli macie ochotę wpaść ze swoimi pociechami, będą również mile widziane!



czwartek, 28 maja 2015

Deficyt biegaczek - krótka historia pokonanej przez korki

Dziś o 17:30 na stadionie Olimpii w Poznaniu odbyły się Mistrzostwa Poznania w biegu na 10 000 m.

Start w zawodach był bezpłatny. Grupa zapaleńców w porozumieniu z Miastem Poznań udostępniła stadion, profesjonalne urządzenia pomiarowe i poświęciła prywatny czas by każdy chętny biegacz mógł zmierzyć się z dystansem 10 000 m.

Niestety nie wystartowałam w tym biegu. Za późno wyjechałam z domu i najzwyczajniej w świecie spóźniłam się na start. Nie wiem czy innych biegaczy, a szczególnie biegaczki spotkało to samo, bo kiedy dojechałam na stadion z myślą, że puszczą drugą serię biegu, moim oczom ukazało się dosłownie kilkunastu biegaczy, w tym 2 dziewczyny. 

Co się stało? Dlaczego na stracie nie stawiły się tłumy? Gdzie Ci wszyscy chętni biegacze?

Czekając na finisz uczestników pierwszej serii zrobiliśmy z Alą i Mateuszem rodzinne kółko wokół Rusałki w tempie 5:30 min/km i tak rozgrzani skierowaliśmy się na stadion, gdzie chętnych na drugi bieg na 10 000 m było zaledwie troje, w tym ja...

Organizatorzy stwierdzili, że dla trzech osób nie będą przesuwać dekoracji zwycięzców pierwszego biegu o około godzinę (dekorowano pierwsze trzy kobiety i pierwszych trzech mężczyzn). Zaproponowano nam start na krótszym dystansie. Przystaliśmy na to - lepszy rydz niż nic ;) Dołączyło się do nas jeszcze dwoje zawodników, którzy mieli za sobą 10 000 m i w piątkę pokonaliśmy dystans 2000 m. Nie jestem demonem prędkości ale cieszę się z silniejszego treningowego akcentu w tym tygodniu. Udało mi się pokonać te 2 km w czasie 4:15 min/km.

Nasuwa mi się po dzisiejszym dniu kilka pytań. Przede wszystkim dlaczego tak mało chętnych wzięło udział w zawodach, w Mistrzostwach Poznania w biegu na 10 000 m?! O ile wśród mężczyzn było się komu ścigać, to kobiety nie zapełniły nawet podium. Czy to błąd w nagłośnieniu imprezy? Czy może wolimy biegać w terenie a nie na stadionie? Co tu nie zagrało?

Wiem jedno - chciałabym następnym razem wystartować ze wszystkimi. Nie dlatego, że miałabym miejsce na pudle (śmiem nawet twierdzić, że dziś powalczyłabym o srebro. Złoto zdecydowanie nie było w zasięgu - brawo dla Marty Andrzejewskiej), ale dlatego, że bieganie na stadionie z rywalizacją w tle to doskonała forma treningu. Nie ma tu miejsca na ściemnianie, nie ma wymówek, że trasa nierówna.

A... na końcu mąż cię jeszcze podsumuje (a widział wszystko), że źle rozegrałaś bieg bo zaczęłaś za szybko. A córka..? Ta na ładne oczy zgarnie prezent od organizatora... Taka sytuacja ;)
Ola

środa, 20 maja 2015

III Run for Veronika

Kochani!

Może ktoś z Was ma zaplanowany urlop w czerwcu w Krakowie? Jeśli tak, to proponuje Wam udział w biegu III Run for Veronika. Będzie to zarówno okazja do zwiedzenia części miasta "na biegowo", ale przede wszystkim okazja do pomocy chorej na mukowiscydozę Veroniki.



Bieg odbędzie się 19 czerwca 2015 roku. Trasa liczy 5 km wokół Krakowskich Błoń. Wpisowe w całości przeznaczone zostanie na zakup nowego inhalatora dla chorej na mukowiscydozę Veroniki. Biegając pomagamy! Szczegóły: https://www.facebook.com/events/1603584793193232/

wtorek, 19 maja 2015

Plany biegowe na najbliższe tygodnie

Już od jakiegoś czasu czułam potrzebę, żeby poukładać sobie w głowie tegoroczne starty. No dobra - familia też nalegała, żebym określiła się ze startami, bo pewnie wiecie jak ciężko uczestniczyć w życiu rodzinnym - urodziny, imieniny, śluby i inne - kiedy nie pamięta się kiedy jest bieg. Jest to też istotne pod kątem planowania budżetu...

Jak narazie rozpracowałam okres od maja do września. I tak powstała moja lista życzeń:

28 maja (czwartek), godz. 17.30 - Mistrzostwa Poznania w biegu na 10 000 m
14 czerwca (niedziela), godz. 10:00 - XLPL EKIDEN
20 czerwca (sobota) - Zielonka Ultra Maraton (trasa krótka - 43 km)
18 lipca (sobota) - Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich (trasa Ultra Trail - 65 km)
25 lipca (sobota) - Pogoń za wilkiem (10 km)
15 sierpnia (sobota) - Bieg Granią Tatr (jako kibic)/ Cross Sierakowski (15 km)
12 września - Krynica (66 km/ 100 km) - jeszcze nie wiem ;)
19 września (sobota) - Forest Run (23 km/ 50 km) - też jeszcze brak decyzji

A Wy? Jakie macie plany?
Ola




poniedziałek, 11 maja 2015

Chyżo na Durbaszkę - czyli festiwal biegowy w Szczawnicy

Po czym rozpoznać nałogowego biegacza? A ściślej mówiąc nałogową biegaczkę? Po tym, że tydzień po porodzie przez cesarskie cięcie zapisuje się na ponad dwudziestokilometrowy bieg górski, a dopiero po dokonaniu opłaty startowej zastanawia się jak to zrobi...

Do Szczawnicy przyjechaliśmy w nocy ze środy na czwartek. Tak wczesny przyjazd powodowany był przede wszystkim odległością, jaką dzieli Poznań od pienińskich szlaków. Nie wiedzieliśmy też jak najmłodszy członek teamu zareaguje na tak długi przykaz siedzenia w foteliku. Na szczęście poszło nad wyraz sprawnie.

W ramach festiwalu rozgrywane były cztery biegi - Niepokorny Mnich (96,5 km), Wielka Pehyba (43,3 km) - Mistrzostwa Polski w długodystansowym biegu górskim, Chyża Durbaszka (20,2 km) oraz  Hardy Rolling (6 km),

Nasza Chyża Durbaszka startowała o 10:30 w sobotę, dlatego mieliśmy aż dwa dni na aklimatyzację i rekonesans trasy.

Dystans jak i ilość przewyższenia Chyżej Durbaszki normalnie, w ciągu treningowym, nie zrobiłyby na mnie większego wrażenia, bo nie raz biegałam w górach na dłuższych i bardziej wymagających trasach. Jednak w związku z tym, że Alina przyszła na świat niecałe trzy miesiące przed startem, moje założenia odnośnie trasy nie były wygórowane. Chciałam zmieścić się w 2,5 godzinach. Wiem... W trzy miesiące to można już niezłą formę zbudować, a tu takie pobłażanie własnej osobie...

Trasa biegu wiodła przez rezerwat przyrody Biała Woda, ścieżką wzdłuż potoku mijając po drodze górujące nad doliną skały wapienne i bloki skalne. Następnie wbiegało (w moim przypadku człapało) się żółtym szlakiem na grań na przełęczy Rozdziele. Stąd już do końca bardzo przyjemnym, lekko wznoszącym, to opadającym niebieskim szlakiem. Początkowo granią Małych Pienin, z której roztaczały się niesamowite widoki - na Beskid Sądecki, Słowację, a przede wszystkim na ośnieżone Tatry! Na 12 kilometrze, w schronisku pod Durbaszką, znajdował się punkt żywieniowy, a tam woda, iso, coca-cola, banany, czekolada i pomarańcze. Dla mnie kubeczek coli i trzy łyki wody były spełnieniem marzeń! Najmniej przyjemny był odcinek prowadzący deptakiem nad Grajcarkiem. Na szczęście fragment po kostce  brukowej nie był długi (ok. 500-700 metrów) i nie popsuł ogólnego wrażenia :)

Na zdjęciu Marcin Świerc (Mistrz Polski w długodystansowym
biegu górskim) na tle Tatr. Nie, to NIE jest fotomontaż!
Gdybym chciała przekonać kogoś, kto nie miał jeszcze okazji biegać w górach do tego rodzaju aktywności, wybrałabym właśnie tę trasę, ten dzień i to towarzystwo (dziękuję Leszku za motywowanie i nawadnianie podczas biegu). Trasa, moim zdaniem, poprowadzona i oznaczona była rewelacyjnie, a widoki po prostu zapierały dech w piersiach. A to, że wszystkie trasy w pewnym momencie schodziły dla niektórych mogłoby uchodzić za minus trasy (mogło to generować tłok), dla mnie jednak być wyprzedzoną przez Marcina Świerca, Bartłomieja Gorczycę czy krzyczącego Kamila Leśniaka i możliwość chwilowego podziwiania sposobu ich biegania podczas zawodów, tylko dodało temu startowi smaczku.

Na mecie zameldowałam się planowo - 2:24:34.

Ania Celińska na szczęście mnie nie doszła. Złapałyśmy ją z Anią na wręczeniu nagród :)


Ania i ja z Mistynią Polski w długodystansowym biegu górskim
- Anną Celińską
Jedyne "ale" to brak sił na podbiegach. Gdybym więcej czasu poświęciła interwałom, skipom i przysiadom może uszczknęłabym z tego czasu kilka minut. Ale przynajmniej wiem nad czym muszę popracować przez najbliższe tygodnie...




Tak. Jestem uzależniona. Uzależniona od biegania. Od adrenaliny przed startem, uczucia euforii podczas biegu i szczęścia po przekroczeniu linii mety. Nie, nie zamierzam się leczyć i jeszcze raz "nie", nie zamieniłabym tej pasji na nic innego!




Ola



P.S.

To niesamowite że nie mam ŻADNEGO zdjęcia z trasy, a mój mąż i córka, którzy NIE BIEGLI obstawiają WIĘKSZOŚĆ galerii z biegu. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! ;)

sobota, 2 maja 2015

Powolny powrót do gry

Pierwsze ściganie po urodzeniu Ali za mną. Jeśli ktoś kiedyś powiedział Wam, że po ciąży osiąga się lepsze wyniki - kłamał ;). Przynajmniej nie tuż po urodzeniu dziecka.

A na poważnie - za mną 8. Poznań Półmaraton (10 tygodni po porodzie) i Chyża Durbaszka w Szczawnicy (12 tygodni po porodzie).

W dniu wypisu ze szpitala na pytanie kiedy mogę na poważnie zacząć ćwiczyć lekarz odpowiedział "za 3-4 tygodnie, poczuje pani", kiedy sprecyzowałam, że chodzi mi o bieganie długodystansowe i ćwiczenia siłowe, między innymi z obciążeniem, zamienił tygodnie na miesiące. Zatem nie ma jakiejś magicznej granicy. Znów uważam, że należy wsłuchać się w swoje i ciało i nie szaleć.

Truchtać zaczęłam szybko, bo około 3 tygodnie po porodzie. Wcześniej nie miałam potrzeby, bo zawirowania z nowym członkiem rodziny skutecznie zajmowały mi czas i myśli. Na pierwszych treningach nie osiągałam ani zawrotnych prędkości ani odległości. Chodziło o to, by sprawdzić czy blizny (rodziłam przez cesarskie cięcie) nie dają o sobie znać. Lekko je czułam ale nie był to w żadnym wypadku ból, a co ważne, po treningu nie były bardziej bolesne czy opuchnięte. Mocniejsze treningi, tempo 5:30-5:00 min/ km przy dystansach do 10 km, rozpoczęłam mniej więcej 6 tygodni po porodzie.

Te kilkanaście tygodni to wbrew pozorom niewiele czasu by wystartować na 100% przygotowanym. I faktycznie czułam braki. Nie nastawiałam się oczywiście na żadne życiówki we wskazanych powyżej biegach. Poznański półmaraton chciałam pobiec poniżej 2 godzin, a Chyżą Durbaszkę poniżej 2,5 godziny. Oba cele osiągnęłam, co postawiło mnie przed przed pytaniem czy założenia nie były za słabe. Ale po fakcie nie ma co o tym rozmyślać.


Poznańska połówka poszła gładko. Nie napinałam się zbytnio. Chciałam startem sprawdzić czy nogi wytrzymają taki dystans w równym tempie. Po ciąży moimi najdłuższymi wybieganiami były 2 kółka nad Maltą, czyli 10,8 km. Nogi jednak niosły. Ostatecznie do mety dobiegłam w czasie 1:53:44. Ani razu nie wyszłam poza sferę komfortu, przez co mogłam delektować się atmosferą biegu. Przyglądałam i przysłuchiwałam się współbiegnącym, oklaskiwałam porozstawiane przy trasie biegu kapele. Podziwiałam jak wielu zamiast siedzieć przed telewizorem mierzy się z samym sobą.


W Szczawnicy, o której chciałabym napisać Wam więcej w oddzielnym poście, wiedziałam, że chcę pobiec mocniej. Jak już pisałam, moim założeniem było zmieścić się w 2,5 godzinach, a miałam do pokonania 20,2 km i ok. 900 metrów przewyższenia (+-). Nie przewidziałam jednak, że tak ciężko będzie mi się podbiegało. Zdecydowanie to element nad którym muszę teraz popracować... Na mecie zameldowałam się z czasem 2:24:34, więc planowo. Strefę komfortu odczuwałam na odcinkach płaskich i zbiegach. Podbiegi... ehhh... szkoda gadać...

Ale jak to się mówi - wracam do gry. Po obu biegach wiem nad czym pracować. Sezon dopiero się dla mnie zaczyna. Będę walczyć, bo to ostatni rok w kategorii K20 ;) 

Następny przystanek - Wings for Life World Run - jako kibic. W tym roku będę dopingować innych biegaczy, w szczególności Anię, Bruna i Grzesia. Moje wrażenia z zeszłorocznej edycji znajdziecie TUTAJ.

Jestem pewna, że Ania również podzieli się z nami swoim spostrzeżeniami o tym szczególnym biegu.

Ola